Dziecko, które było kochane, wspierane i dobrze zaopiekowane przez rodziców tworzy w swojej podświadomości bardzo fajny wzorzec: „świat jest po mojej stronie, świat jest dla mnie i mojego szczęścia”. W końcu na samym początku naszego życia to właśnie rodzice są całym naszym światem, więc ich podejście tworzy nasze pierwsze, najbardziej fundamentalne wyobrażenia i oczekiwania na temat naszej relacji ze światem – kim jesteśmy dla tego świata, jak on nas chce traktować i czego możemy się po nim spodziewać.

Jeśli rodzice z powodu swoich ograniczeń nie chcieli czy nie potrafili okazywać nam pewnych podstawowych uczuć, to zaczynają się wzorce braku czy odrzucenia. Najgorzej jednak jest w przypadku, gdy pójdziemy jeszcze dalej i dorzucimy do tego wręcz bezpośrednią agresję (w dowolnej formie) wobec dziecka. Jeśli rodzic nie tylko nie zapewniał podstawowych uczuć miłości czy bezpieczeństwa, ale wręcz był źródłem zagrożenia, stosując przemoc fizyczną czy psychiczną, to w takim wypadku niestety kodujemy sobie bardzo negatywne oczekiwania wobec świata.

Tutaj już świat nie tylko nie jest po naszej stronie, ale wręcz jest przeciwko nam. Wierzymy, że świat chce z nami walczyć, chce nas niszczyć, sabotować nasze życie, dowalać nam, sprawiać przykrość, zadawać ból, traktować niesprawiedliwie czy wymagać zdecydowanie za dużo. Jakie dokładnie będą to wyobrażenia już zależy od tego, czego doświadczyliśmy ze strony zaburzonych rodziców, ale generalnie wspólnym motywem jest jedno – „świat jest przeciwko mnie, świat jest zagrożeniem, świat nie jest miłym i dobrym miejscem dla mnie”.

To tworzy cały szereg komplikacji w naszym życiu. Przede wszystkim sprzyja to postawie lęku i wycofania lub budowania twardej skorupy i nieustannej walki, szarpaniny ze światem. Takie dziecko nie widzi dla siebie przestrzeni do „płynięcia z nurtem życia”. Ono walczy z nurtem, który ciągle próbuje go utopić, będąc w stanie permanentnej walki o przeżycie. To kosztuje wiele emocji i wysiłku, więc najczęściej taki straumatyzowany człowiek będzie ograniczał do minimum angażowanie się w życie. Wykończony ciągłą walką, będzie szukał bezpiecznej jaskini do której może wpełznąć, nastawiając się bardziej na „przeczekanie życia”. Realizując cele życiowe, często będzie szukał skrótów i magicznych rozwiązań, byleby jak najszybciej zrobić swoje i uciec z powrotem do jaskini „zanim go dopadną i zniszczą”. Dla niego wychodzenie do świata to szybkie eskapady na pełnym spięciu i wewnętrznym przerażeniu – „szybko, szybko, najlepiej tak żeby nie rzucać się w oczy i spadamy stąd”.

Oczywiście to nie jest dosłowne siedzenie w jaskini (chociaż niektórym udaje się całkiem spora, dosłowna izolacja od ludzi), ponieważ taki człowiek chcąc nie chcąc, jednak będzie żył wśród ludzi, chodził do pracy, załatwiał różne sprawy. Rzecz w tym, że będąc wśród ludzi będzie takim żółwiem w skorupie, który nieśmiało wychyla łepek. Przerażony, wycofany, zabunkrowany i spięty będzie walczył o przeżycie kolejnego dnia wśród ludzi.

Założę się, że w tym momencie wyobrażasz sobie pewien obraz takiego człowieka. Zapomnij o tym. To zazwyczaj tak nie wygląda. On, żeby przetrwać, musi ukryć te słabości, które mógłbyś wykorzystać przeciwko niemu. Wtopi się w tłum, ubierze różne maski, będzie grał, może nawet będzie firmowym śmieszkiem – tym zawsze wesołym, żartującym gościem, którego byś nie posądził o tak duże traumy. On po prostu wie, że nie może krwawić w basenie pełnym rekinów. Możliwe, że udawał tak długo i intensywnie, że oszukał nawet samego siebie.

To, co on przejawia na zewnątrz, a co się dzieje w środku to dwa, zupełnie różne światy. Jak dwie osoby, które nie mają ze sobą nic wspólnego.

To sprawia, że czuje się jeszcze bardziej samotny i cierpi jeszcze mocniej, bo nawet nie może podzielić się swoim bólem ze światem. Siebie postrzega jak śmiecia, marność, beznadzieje i worek treningowy dla agresorów. Widzi głównie to, co było celem ataków jego agresorów, ponieważ właśnie wokół tego jest najwięcej emocji. Wie, że nie może wyjść z czymś takim do ludzi, więc wewnętrznie podejmuje decyzje: „nie mogę być sobą, nie mogę pokazywać jaki jestem beznadziejny”. Dostraja się więc do otoczenia i gra kogoś kim nie jest, próbując spełnić oczekiwania. Śmieje się z żartów, które go nie bawią, godzi się na rzeczy, na które nie ma ochoty, mówi rzeczy w które nie wierzy. Byleby tylko ludzie się odwalili od niego, nie robili mu krzywdy, dali spokój i pozwolili spokojnie dotrwać do śmierci, która dopiero będzie ukojeniem.

Tak właśnie rozumuje człowiek, który został złamany i który od dziecka był zmuszony do ciągłej walki z wrogim mu światem. Jak łatwo sobie wyobrazić, praca nad urzeczywistnianiem choćby łatwości, lekkości i przyjemności życia jest abstrakcją z takiego poziomu.

Każdy kto doświadczył tego typu rzeczy, oprócz oczywiście podstawowych kwestii jak relacja ze sobą, samoocena czy poczucie bezpieczeństwa, powinien zająć się tematem: „świat nie jest przeciwko mnie, świat może mi sprzyjać, świat może mnie kochać, wspierać i traktować z ciepłem, życzliwością”.

To jest niezwykle ważne (i niestety trudne), aby budować w sobie pozytywne oczekiwania wobec ludzi i świata, gdy tak wiele złego nas spotkało ich strony. Tak długo, jak będziemy wierzyć, że tkwimy w układzie „my kontra świat”, tak długo nasze życie będzie albo pełne wycofania i rezygnacji, albo ciągłej walki i szarpania się o każdą jedną rzecz, jaka jest dla nas ważna.

Dopiero, gdy zaczniemy przekraczać nasze traumy, odbudowywać relację ze sobą i uspokajać wewnętrzne napięcia, pojawi się przestrzeń, aby zauważyć jak wiele dobra jest na tym świecie, z którego możemy korzystać. Ba, może się nawet okazać, że istnieją dobrzy, kochani ludzie, którzy sami z siebie chcą nas obdarzać miłością, życzliwością i wieloma innymi cudownościami :)

Komentarze są zamknięte.