Dzieci wychowywane w domach, w których dochodzi do przemocy fizycznej czy psychicznej, często aby przetrwać, zmuszone są do stłumienia swojej wrażliwości i delikatności. To, co się dzieje w takim zaburzonym domu jest po prostu zbyt trudne do zniesienia dla naszej wrażliwości, więc nie pozostaje nic innego jak stworzyć sobie twardą skorupę ochronną (która może przyjmować różne postaci, np. zmrożenia emocjonalnego, zobojętnienia, ucieczki od rzeczywistości).

Niestety to, co pomaga przetrwać cierpienie jest jednocześnie tym, co nas w nim więzi. Gdy dorastamy, możemy nawet nie mieć fizycznie nic do czynienia z rodzinnym domem, ale odcięcie od naszej wrażliwości pozostaje, dopóki czegoś z nim nie zrobimy. Z kolei nieuzdrowione wzorce i traumy będą generować nam różne życiowe przykrości, a my możemy płakać, błagać i modlić się do Boga do pomoc, a mimo to – może wciąż być źle.

Wiele takich osób utyka w poczuciu niemocy i zaczyna wątpić czy jest w ogóle w stanie sobie pomóc.

Cały problem tkwi w tym, że my potrzebujemy odzyskać przynajmniej część naszej naturalnej wrażliwości i delikatności, ponieważ to z tego poziomu możemy dostrajać do Miłości i Boskiego wsparcia. Z poziomu zamrożonego serca możesz prosić o miłość i ją dostaniesz (a tak właściwie to ona cały czas tam jest), ale co z tego, jeśli nie jesteś w stanie jej poczuć, a co za tym idzie – dostroić się do niej i skorzystać z jej mocy?

Powierzchownie będzie ci się wydawać, że pozostajesz osamotniony, opuszczony i zignorowany, co tylko będzie wzmacniać cierpienie, ale to jest iluzja.

Boskie energie są potężne, ale również bardzo subtelne (szczególnie, jeśli porównać je z topornością niskich emocji), więc będąc twardym kamieniem czy kostką lodu nie będziesz w stanie wyłapać tych subtelności. Potrzebujesz choć trochę zmięknąć, uwrażliwić się, dostroić się do swojego czułego, kochanego wnętrza.

To nie jest łatwe dla ludzi stramatyzowanych, ponieważ to oznacza dopuszczenie swojego bólu właśnie z tego poziomu. Jest to trudne, ale konieczne zmierzenie się z własną słabością, niemocą, rozpaczą, a nawet tak skrajnymi odczuciami, jak odczucie kompletnego złamania czy rozpadnięcia się na milion małych kawałeczków.

ALE!

To tylko wydaje się tak straszne, ale w praktyce przynosi ogromną ulgę. Dopuszczając swoją wrażliwość możemy poczuć ten ból co prawa mocniej i wyraźniej, ale co najważniejsze – w końcu będzie temu towarzyszyć dostęp do tych części naszego wnętrza, które mogą się od niego uwolnić i mają możliwość zastąpienia tego wszystkiego miłością. Zamiast dalej męczyć się z walką i tłumieniem tego bólu, który i tak jest i tak rozwala nam cały czas życie – w końcu możemy wejść w piękny, uwalniający proces.

Powierzchownie może się nam wydawać, że musimy pozostawać twardzi czy stłumieni, ponieważ tylko to chroni nas przed złem tego świata. Prawda jest jednak taka, że to nas chroni głównie przed naszą wrażliwością i delikatnością, które mają cudowne możliwości korzystania z ogromu Boskich zasobów. To nas trzyma z daleka od rozwiązań, zmuszając nas do ciągłej walki/ucieczki.

Nie bójcie się swojej wrażliwości. Ona niesie ze sobą ogromną siłę, jeśli tylko jest rozwijana w sposób świadomy. Nie mylcie jej z przewrażliwieniem, które jest właśnie skutkiem ubocznym odcięcia od tej naturalnej, zdrowej wrażliwości.

Nie musicie być twardzi, silni, waleczni i wiecznie spięci, aby przetrwać w tym świecie. Wystarczy, że pozwolicie sobie być wrażliwi, czujący i świadomi. Całą resztę ogarnie wasze serce, wystarczy tylko mu na to pozwolić :)

Komentarze są zamknięte.