Bywa, że w życiu doświadczamy uczuć tkwienia w pułapce, beznadziei, niemocy czy rozpaczy. Czujemy, że walimy głową w mur w beznadziejnych próbach uwolnienia się od problemu, który nie chce się rozwiązać. Wykorzystujemy wszelkie znane nam sposoby, aby coś zdziałać, ale wciąż odbijamy się od ściany. Im dłużej to trwa, tym bardziej narastają emocje z tym związane (np. paniczny lęk, złość czy chęć poddania się).
Osoby pracujące nad sobą są grupą szczególnie podatną na takie stany. Dlaczego?
Ponieważ oni próbują się uwolnić się ze swoich wewnętrznych pułapek, zamiast się w nich urządzać, jak to robi zdecydowana większość społeczeństwa.
Im bardziej jesteśmy zdecydowani na naprawdę prawdziwe i głębokie zmiany, na kompletne przebudowanie fundamentów naszej osobowości, tym bardziej jesteśmy narażeni na przejściowe stany „beznadziejnej walki”, która może się momentami wydawać nawet niemożliwa do wygrania.
To jest jak najbardziej normalne zjawisko i choć potrafi być mocno nieprzyjemne, nie powinno nas zniechęcać i niepokoić. To nie musi oznaczać, że dzieje się coś złego czy twoja praktyka zmierza w złym kierunku. Czasami jest wręcz przeciwnie – to może być znak, że postanowiłeś zmierzyć się ze swoimi najgorszymi demonami i najstraszniejszymi ograniczeniami.
A czy wyjdziesz zwycięsko z tej konfrontacji? To już zależy od ciebie i twojej determinacji, ale pamiętaj o jednym – w takich wypadkach często wygraną osiąga się stopniowo, na raty, w dłuższym horyzoncie czasowym. Jeśli coś stanowiło bardzo dużą część twojej osobowości czy było zbudowane na bardzo dużej traumie, to nie przekroczysz tego w ramach jednego, entuzjastycznego zrywu.
To wszystko sprawia, że skuteczny rozwój duchowy wymaga wiele cierpliwości, samozaparcia i zaufania do kierunku, który się obrało. Potrzebna jest pewna doza optymizmu i samopocieszenia się nawet w najtrudniejszych momentach. Warto pamiętać nawet o pozornie tak banalnych powiedzeniach jak to, że „po każdej burzy wychodzi słońce” :)
Po prostu trzeba mieć świadomość, że w jakimkolwiek koszmarze byśmy nie tkwili, on siłą rzeczy nie będzie trwał przez całą wieczność – w którymś momencie coś się zmieni, ponieważ zmiany są jedną z najbardziej stałych rzeczy w całym wszechświecie. Nawet ci, którzy się zapierają przed zmianami, w końcu ich doświadczają, bo to jest najzwyczajniej w świecie nieuniknione.
My oczywiście mamy możliwości, aby te zmiany przyspieszać i nadawać im pożądany przez nas kształt. Tutaj jednak warto mieć na uwadze, że im trudniejszy i bardziej emocjonalny temat, tym większa szansa, że nasze działania były nieświadomie sabotowane albo wręcz całkowicie zaniechane. To wymaga pewnej pokory, aby odróżnić to, ile „chciejstwa do zmian” włożyliśmy w nasze działania, a ile rzeczywistej, uczciwej i rzetelnej pracy.
Wiele osób wpada w pułapkę (i mi się to nieraz zdarzało) w emocjonalne postrzeganie tych procesów. Zdarzyło mi się pracować latami (z przerwami) nad pewnym tematem i doświadczać ogromnej frustracji, że czemu to nie idzie tak, jak szły inne rzeczy. W pewnym momencie miałem poczucie, że włożyłem w to wszystko znacznie więcej pracy niż w inne tematy, które się dawno rozwiązały, a tu wręcz doświadczałem nawet tymczasowego pogorszenia sytuacji.
Musiało minąć wiele lat zanim dojrzałem do tego, aby spojrzeć na to wszystko z zupełnie innej perspektywy:
1. Wcale nie robiłem tak dużo, jak mi się wydawało z poziomu emocji. Ja miałem straszne parcie na to, żeby coś z tym zrobić i to parcie wkładane w pracę budowało we mnie przekonanie, że to robię tak wiele, ale w praktyce wykonywałem dużo pracy po łebkach – dekrety, które zmieniałem i porzucałem w pół drogi, afirmowanie bez przekonania, żeby tylko odklepać temat i wpaść znowu w mechanizmy ucieczkowe. Dziś widzę, że więcej w tym było działań pozorowanych i szarpania się ze sobą, niż konkretów.
2. Przez większość czasu pozwalałem sobie na regularne nakręcanie się negatywnymi emocjami bezsilności, frustracji i niepogodzenia z tym, że to wszystko nie chce działać. To więc przypominało w praktyce prowadzenie pięknego ogródka, który regularnie był niszczony i rozkopywany w emocjach – ciężko w takich warunkach wyhodować coś sensownego.
3. Na drodze stały mi traumy, które były głównym filarem problemu, a na które jeszcze nie byłem gotowy (nie dojrzałem jeszcze do tego, aby się z nimi zmierzyć z właściwego poziomu). Wkładałem więc sporo wysiłku w próby rozwiązania problemu poruszając się wokół źródła, ale nie wchodząc w nie dostateczne głęboko. To oczywiście wykonywane było nieświadomie, a mi się wydawało, że jestem taki zdeterminowany i gotowy, aby ruszyć cokolwiek, więc wszystko powinno działać. Jednak nie byłem :) To wszystko rzutowało bezpośrednio na punkt pierwszy, czyli nieświadome sabotowanie sobie tej pracy i podejmowanie takich działań, aby mi się WYDAWAŁO, że robię wszystko, ale jednak na tyle płytkich, aby nie wyciągnąć na zewnątrz tego, na co jeszcze nie byłem gotowy.
4. Powyższe nie oznaczało jednak, że cała ta praca była kompletną wydmuszką (aż tak złych intencji na szczęście wobec siebie nie miałem), ponieważ to właśnie ona doprowadziła do tego, że ostatecznie odpowiednia dojrzałość się wykształtowała. Po prostu to co chciałem, aby było rozwiązaniem problemu, stanowiło tylko i aż przygotowanie gruntu do dalszej pracy nad nim. Przy okazji poszerzyła się świadomość pewnych spraw i pewne pomniejsze tematy zostały w jakimś stopniu przepracowane, więc nie było to wszystko stratą czasu. Warto też uwzględniać takie rzeczy, ponieważ wiele osób ma tendencje do patrzenia zero-jedynkowo poprzez tylko pryzmat tego głównego tematu tzn. skoro nie doszło do osiągnięcia oczekiwanego rezultatu to zaraz wielka porażka i stracony czas :)
To wszystko mnie nauczyło takiego praktycznego nastawienia, które zakłada, że niezależnie od tego jak bardzo coś nie idzie i jak długo to trwa, trzeba po prostu dalej robić swoje. Trzeba mieć w tym świadomość, gdyby zostało zrobione wszystko co było do zrobienia, to ten efekt by po prostu był. A skoro go nie ma, to nie pozostaje nic innego jak zadawać pytania typu:
– Co jeszcze potrzebuję zrobić?
– Co trzeba zmienić czy skorygować?
– Czy na pewno wszystko w mojej praktyce, podejściu i działaniach było właściwe?
– Czego jeszcze nie wiem? Czego nie rozumiem? Przed czym uciekam? Czego nie chcę zobaczyć?
Życzę Wam dużo dobrego w przekraczaniu Waszych ograniczeń i pamiętajcie o tym słońcu – prędzej czy później poczujecie jego ciepełko na własnej skórze :)
Komentarze są zamknięte.