Ludzie mający dość ciężko w życiu, którzy postanowili się nie poddawać, muszą siłą rzeczy przejść przez etap uczenia się jak radzić sobie z trudnościami i skutecznie funkcjonować mimo tych trudności. To jest jak najbardziej naturalny i konieczny etap, gdy wygrzebujemy się z dołka.
Rzecz w tym, że kolejny etap, który w teorii powinien być znacznie przyjemniejszy i łatwiejszy, bywa całymi latami ignorowany czy odrzucany. Chodzi o przyjmowanie energii pomyślności, czyli pozwalanie sobie na bycie obdarzanym dobrem, powodzeniem, sukcesami, szczęściem i wieloma innymi przyjemnościami.
Rzecz w tym, że człowiek, który praktycznie od urodzenia doświadczał życia w ciężkości czy różnych rodzajach cierpienia, ma bardzo głęboko zakodowane przekonanie, że to wszystko jest nieodłączną częścią jego losu. Jeśli było się przez bardzo długi czas bierną ofiarą nieszczęść, to już samo odzyskanie mocy sprawczej i umiejętność radzenia sobie z tymi wyzwaniami może wydawać się stanem szczytowym, powyżej którego nie ma już nic (konkretnie dla nas). I tak, to jest naprawdę dużo, aby dojść do tego etapu, ale to jest wciąż połowa drogi, a nie jej kres.
Radzenie sobie z przeciwnościami losu przynosi ogromną ulgę w porównaniu do stanu biernej ofiary, ale prawdziwe wyzwolenie przychodzi w momencie, gdy otwieramy się na pomyślność. To bowiem oznacza przyjęcie energii, która nam sprzyja, wspiera nas, dba o nasze dobro i generalnie na wszelkie możliwe sposoby stara się ułatwiać nam życie (pomimo jeszcze wielu nieuzdrowionych obszarów naszej duszy i niepełnej świadomości).
To wszystko brzmi niezwykle pięknie i właśnie dlatego tak jest tak trudne dla wielu osób. Sam po sobie wiem, że jeśli było się mocno sponiewieranym przez życie, to po prostu trudno uwierzyć, że po takich doświadczeniach można by wejść w tryb aż tak pięknego i cudownego funkcjonowania. Jeśli zaznało się tak wiele złego od świata i ludzi, to ciężko przyjąć do wiadomości, że ten sam świat (choć tak naprawdę to zupełnie inne jego części, z reguły też inni ludzie) mógłby nas tak bardzo kochać, wspierać i obdarzać dobrem.
Prawda jest też taka, że dopóki z grubsza nie przepracujemy naszych traum, to będzie w nas ta część, która bardzo silnie utożsamia się z rolą ofiary (co jest oczywiste, bo dopóki tkwi w tej traumie, to realnie jest jej ofiarą), a ona nie będzie w stanie przyjąć tego całego dobra. Możesz sobie powtarzać do znudzenia jakie życie jest piękne i cudowne, ale ta część ciebie, która musi znosić utknięcie w torturze nieustannego odtwarzania swojego cierpienia, może troszkę nie mieć zasobów do tego, aby to zauważyć i przyjąć :) Tu przy okazji warto wspomnieć, że dobrze jest to mieć na uwadze i nie denerwować się na siebie, że jest się takim „głupim i upartym” w nieprzyjmowaniu dobra, bo najczęściej naprawdę nie jest to wyraz złej woli, tylko właśnie blokujące cierpienie, które trzeba najpierw uwolnić.
Uwalnianie traum to długi i żmudny proces, dlatego gdy on dobiega do kulminacyjnych momentów uwolnienia, możemy czuć już takie zmęczenie, ale też ogromną ulgę, że może nam nie przyjść do głowy, aby robić jeszcze coś więcej. A to właśnie po tych uwolnieniach jest najlepszy grunt do otwierania się na przyjmowanie wszelkich aspektów pomyślności. Zachęcam więc do uwzględnienia tego w swojej pracy, szczególnie że akurat ta część pracy nad sobą jest znacznie przyjemniejsza i wiążę się głównie z zatapianiem w błogich uczuciach :)
A tu przy okazji przypominam, że praca nad sobą nie ma być tylko przykrą orką, ale przede wszystkim budującym doświadczeniem i obcowaniem z wieloma przyjemnymi uczuciami i stanami. W końcu w tym wszystkim nie chodzi tylko o to, aby „nie cierpieć”, ale żeby doświadczać szczęścia, miłości i wszystkich elementów duchowego urzeczywistnienia. W końcu czymś to całe cierpienie trzeba zastąpić :)
Komentarze są zamknięte.