Ostatnio doszły mnie słuchy, że w różnych zakątkach sieci pojawiają się różne artykuły czy wpisy negujące sens oczyszczania czy pracy z obciążeniami. Temat w sumie ciekawy, więc zdecydowałem się go poruszyć :)

Osobiście wychodzę z założenia, że w pracy nad sobą na pierwszym miejscu powinno stać urzeczywistnianie pozytywów, Boskich aspektów istnienia. A więc odkrywanie, przejawianie i ugruntowywanie szczęścia, miłości, bezpieczeństwa, niewinności, bogactwa i wszelkich Boskich cech. I to powinno być ważniejsze niż praca z obciążeniami.

Nie znaczy to jednak, że nie powinniśmy się nimi w ogóle zajmować. To prawda, że niektórzy potrafią się zafiksować na ich punkcie, ale to nie jest powód do negowania wartości takiej pracy. Trzeba po prostu znać umiar i podejść do wszystkiego rozsądnie.

Zasada jest prosta – zajmuje się tylko tymi obciążeniami, które mi realnie uprzykrzają życie i tylko na tyle, na ile jest to konieczne, aby móc bez rozpraszania skupić się na Boskich wspaniałościach.

Jak ktoś ma nerwicę oświeceniową to by chciał jak najszybciej wypłukać z siebie wszelkie negatywy, ale tak się nie da. Nasze obciążenia w podświadomości mają strukturę nakładających się na siebie warstw – czasami musimy rozwiązać inne problemy, wzmocnić jakieś Boskie cechy czy poszerzyć bardziej świadomość, żeby dany problem ruszyć dalej. Czasami coś musi po prostu sobie dojrzeć.

Właśnie dlatego też tak ważne jest to, co sami robimy pomiędzy zabiegami – człowiek który robi sobie dużo zabiegów, ale nie przykłada się przy ugruntowywaniu pozytywów prędzej czy później trafi na sufit albo będzie się kręcił w kółko. W tym momencie niektórzy wyciągają powierzchowne wnioski o tym, że zabiegi nie pomagają albo ogólnie sama praca z obciążeniami to pic na wodę :)

Jeśli moim celem nadrzędnym jest urzeczywistnianie i doświadczanie Boskości to przede wszystkim na tym się skupiam. Medytuje, relaksuje się, kontempluje, cieszę się życiem, działam, tworzę, żyje. I jak w tej mojej życiowe przestrzeni coś mi przeszkadza, coś sprawia ból, coś mnie ogranicza czy sprawia, że nie mogę poczuć tych pozytywów to dopiero wtedy mam sygnał – „aha, trzeba popracować z obciążeniami”. Nie jest to wtedy mój wymysł, a uzasadniona potrzeba. I wtedy pracuje z tym tak długo aż wrócę do stanu względnej równowagi i wzrastania w Bogu bez większych problemów.

Tutaj od razu uspokajam – nie pominiecie w ten sposób niczego ważnego do uzdrowienia. Jeśli będziecie się naprawdę, szczerze otwierać na Boskość to i tak będzie z Was wychodzić wszystko to, co stoi w sprzeczności z tym. No ciężko żeby np. lęki przed miłością, które gdzieś tam w środku siedziały, się nie odezwały w momencie, kiedy będziecie tą miłość kontemplować :) Jeśli będziecie na bieżąco reagować i pracować z tym co wychodzi, to wtedy wszystko będzie w równowadze.

Już samo to jak Wam idzie urzeczywistnianie Boskich cech urzeczywistnienia i przejawianie ich w codziennym życiu jest weryfikatorem tego jak wiele obciążeń macie bądź nie macie.

Podsumowując – jak zawsze ważny jest złoty środek. Nie powinno się ani negować wartości pracy z obciążeniami, ani też nie pozwolić na to, aby przesłoniła ona Wam prawdziwy sens duchowej praktyki.

Komentarze są zamknięte.