Dzisiaj sobie powiemy o wzorcach ofiary, ale dla jasności chciałbym podkreślić, że będziemy omawiać WZORCE, czyli pewną mentalność rozumianą jaką ukształtowaną część osobowości, a nie zjawisko doświadczania pojedynczych zdarzeń (np. bycie ofiarą napadu). To są dwie różne rzeczy.

Bycie ofiarą kojarzy nam się głównie z doświadczeniem cierpienia, obrywaniem od życia/świata/ludzi. I choć jest to jak najbardziej słuszne skojarzenie, to jednak wbrew pozorom to nie to jest istotą bycia ofiarą.

Głównym filarem tak naprawdę jest brak sprawczości.

Żeby ofiara mogła być ofiarą, musi być pozbawiona sprawczości (z reguły nie całej, tylko w określonym obszarze) – tylko wtedy nie ma możliwości chronienia siebie przed niepożądanymi zjawiskami. To się tyczy również osób, które teoretycznie miałyby możliwość uniknięcia cierpienia (istniały fizyczne możliwości, aby temu przeciwdziałać), ale ich wola i świadomość były w takim stanie, który im to blokował.

Warto wspomnieć przy okazji o tym, że istnieją osoby, których sprawczość realnie nie została zablokowana, ponieważ ich zasoby (fizyczne, psychiczne, emocjonalne) pozwalałyby na podjęcie odpowiednich działań, ale jednak te działania nie są podejmowane. To się tyczy głównie ludzi, którzy mają interes w tym, aby kreować się na ofiarę, w celu manipulacji otoczeniem i osiągania określonych korzyści.

Trzeba więc rozróżnić prawdziwą ofiarę od udawanej. Prawdziwa naprawdę wierzy w swoją niemoc i właśnie z takiej perspektywy postrzega siebie i świat. Nawet jeśli ta niemoc jest urojona i wynika z zaślepień czy błędnych założeń (a tak często jest), to jednak dopóki człowiek szczerze w to wierzy, to doświadcza tego tak, jakby było to najprawdziwszą prawdą. Z kolei udawana ofiara dobrze wie, że ma więcej zasobów i możliwości niż to, co pokazuje światu, ale z powodu swoich zaburzonych intencji i pokrętnej logiki widzi korzyść w zgrywaniu większej ofiary niż realnie nią jest (np. żeby unikać pracy). Taka udawana ofiara na pewnym poziomie jest też prawdziwą ofiarą, ponieważ gdyby nie miała fundamentalnych braków w sprawczości, to realizowałaby swoje cele wprost najprostszą i najsensowniejszą drogą, zamiast kombinować jak koń pod górę. Można więc powiedzieć, że mamy do czynienia z „małą ofiarą”, która robi z siebie „dużą ofiarę”.

Może to wszystko zabrzmieć nieco skomplikowanie, ale właśnie tak często jest z ofiarami. Komplikowanie i mieszanie to właśnie to, co sprzyja pielęgnowaniu tych wzorców, a większość z tych ludzi, która jeszcze nie dojrzała do ich przekroczenia, będzie reagować bardzo emocjonalnie na wszelkie próby upraszczania sytuacji. Ofiara musi wierzyć, że wszystko jest trudne, żmudne, skomplikowane i tak poplątane, że nie da się nic zrobić. Ona musi sobie odbierać sprawczość na wszelkie możliwe sposoby, ponieważ bez tego przestanie być ofiarą, a stanie się osobą decyzyjną i odpowiedzialną za swoje życie.

Decyzyjność i odpowiedzialność to problem dla ofiary. Pierwszy powód to negatywne skojarzenia z odpowiedzialnością (np. kara, wina, negatywne konsekwencje), które powodują, że postrzegamy ją jako coś niepożądanego. Ofiara jednak nie widzi tego, że brak odpowiedzialności oznacza automatycznie brak sprawczości, ponieważ jest to budowane na przekonywaniu siebie i świata, że przecież ona tutaj nic nie może, nie od niej to zależy, itd. A to jak sobie powiedzieliśmy jest głównym filarem bycia ofiarą.

Druga kwestia to niezaspokojona potrzeba obarczenia winą, karą czy odpowiedzialnością swoich katów, a do tego jest potrzebne podtrzymywanie swoich krzywd i roli ofiary. W końcu jeśli tak po prostu staniemy na nogi i zaczniemy sobie radzić (a nawet doświadczać szczęścia) to może to być odbierane przez świat tak, że widocznie nasze cierpienie nie było aż takie złe i straszne, skoro sobie radzimy. Ofiara, które nie doświadczyła sprawiedliwego rozliczenia swoich krzywd może nie chcieć do tego dopuścić, ponieważ szlag ją trafia na samą myśl, że nikt poza nią samą nie dowiedziałby się, czego naprawdę doświadczyła i co jej to zrobiło, a sami kaci pozostaliby całkowicie bezkarni.

Tutaj zawsze przypominam, że nie ma czegoś takiego jak całkowicie bezkarny kat. Każdy człowiek bez wyjątku ponosi konsekwencje swoich czynów, tylko często to nie są takie widowiskowe i oczywiste rzeczy. Samo bycie katem oznacza konieczność odcięcia się od własnego serca (a więc też jego cudownych zasobów i możliwości) oraz dostrojenie do niskich energii, co oznacza zwiększenie podatności na wszystko, co z tym rezonuje. Oczywiście wielu katów na zewnątrz może wydawać się niewzruszonych tym faktem, prowadząc nawet pozornie udane życie pełne sukcesów. Gdy patrzymy powierzchownie tylko na tą zewnętrzną otoczkę, to może nam się wydawać, że życie jest niesprawiedliwe, a kaci pozostają bezkarni. Tylko, że tacy ludzie jadą na silnym stłumieniu, wyparciu, nieprzytomności, napięciach, skrajnych emocjach i innych rzeczach, które są nieprzyjemne w doświadczaniu (często więc będą sięgać po używki czy inne formy tłumienia siebie), a w dodatku pozbawieni są możliwości doświadczania prawdziwej miłości, uczuciowego szczęścia (zamiast tego mają płytki, emocjonalny substytut, który wymaga ciągłego wysiłku w podtrzymywaniu) i wielu innych rzeczy, o których często nawet nie mają pojęcia. Gdybym miał na godzinę wcielić się w takiego człowieka i czuć to, co on czuje, to po powrocie do siebie pierwsze co bym zrobił, to pewnie bym zwymiotował. Jako osoba pracująca z energią i mająca pewną wrażliwość, jestem całkowicie przekonany, że niezależnie od tego, jacy ci ludzie mają życie zewnętrzne – samo bycie w ich skórze, doświadczanie tego, co oni doświadczają i perspektywy jakie mają (OGROM pracy, jak już zatęsknią za miłością) jest karą samą w sobie. Nie ma takich pieniędzy czy innych zewnętrznych bajerów, które by to zrekompensowały.

Najlepiej jest więc ograniczyć karanie katów do zwykłego wyciągnięcia konsekwencji w granicach prawa i rozsądku, na tyle na ile jest to możliwe i uzasadnione, a całą resztę po prostu sobie odpuścić, mając świadomość, że oni każdego dnia ponoszą konsekwencje bycia tym, kim są. Dla ego to nie będzie zazwyczaj satysfakcjonujące, ale ważniejsze jest nasze dobro, niż chora satysfakcja. A nasze dobro będzie nam jednoznacznie mówić, że podtrzymywanie wzorców ofiary i pielęgnowanie cierpienia zdecydowanie nam nie służy.

Podsumowując – jeśli interesuje nas wyjście z roli ofiary, warto się skupić na aspekcie naszej sprawczości i pracować ze wszystkim, co próbuje nas jej pozbawiać. Jako była ofiara chciałbym potwierdzić, że rola świadomego twórcy życia jest znacznie przyjemniejsza, a branie odpowiedzialności za siebie i swoje życie wcale nie jest takie straszne – szczególnie, że niesie ono za sobą poczucie MOCY :)

Komentarze są zamknięte.