Istnieją różne rodzaje niezdrowego przywiązania, które różnią się od siebie przede wszystkim przyczyną dla której uzależniamy się od danej rzeczy. Może chodzić o lęk przed utratą, zachłanność czy zafiksowanie na konkretnych korzyściach.
Dziś skupimy się na innym źródle przywiązania, które jest oparte na poczuciu, że zainwestowaliśmy zbyt dużo zasobów w daną rzecz, aby tak po prostu sobie ją odpuścić.
Praktycznie każda większa i ważniejsza sprawa w naszym życiu wymaga inwestycji naszych zasobów – energii, czasu, pieniędzy, uczuć, zaangażowania, itd. Możesz latami tworzyć bliski związek, budując wokół niego swoje życie, poświęcając pewien wycinek życia, angażując się psychicznie i emocjonalnie. Możesz budować swoją pozycję w firmie, ciężko pracując, wykazując inicjatywę, wyrabiając nadgodziny. Możesz inwestować we własną firmę, wkładając w nią pieniądze, rezygnując z urlopów, kosztem życia prywatnego. Możesz nawet spędzić kilka lat grając w sieciową grę-usługę, która pochłonie mnóstwo godzin i pieniędzy.
Każdej z tej rzeczy oddałeś jakąś cząstkę siebie, poświęciłeś zasoby, które mogły być wykorzystane gdzie indziej.
A co jeśli, któraś z nich już ci nie sprawia szczęścia? A co jeśli już jej nie chcesz, bo przestała ci odpowiadać – może zmieniła się na przestrzeni czasu, może ty się zmieniłeś, a może po prostu nigdy to nie było do końca twoje, tylko nie byłeś szczery ze sobą?
Teoretycznie to jest proste – coś mi nie odpowiada, to nie brnę w to dalej i wybieram w zamian coś innego.
Tu się jednak pojawia ten duży zgrzyt.
A co z tymi wszystkimi zasobami, które poświęciłem na tą rzecz? Mam to tak po prostu wyrzucić do kosza?
No i tu zaczyna się kombinowanie:
– „A może to wcale nie jest takie złe? A może dać jeszcze temu szansę?” (zaczynasz więc się oszukiwać, a tymczasem w środku coś krzyczy, że już nie chce tego więcej tykać).
– „Nie chce mi się tego już robić, ale szkoda X i Y, które na to poświęciłem” (więc brniesz w to dalej i marnujesz JESZCZE WIĘCEJ zasobów).
– „A co jeśli i tak nie otworzę się na nic lepszego? Może lepiej już zaakceptować to, co jest? (żal za utraconymi zasobami staje się ważniejszy niż danie sobie szansy na coś lepszego w życiu).
Jeśli spojrzeć na nasze życie z szerszej perspektywy, to można zauważyć, że w pewnym momencie (a konkretnie w momencie naszej śmierci) i tak niemal wszystkie nasze osiągnięcia i zainwestowane zasoby idą do kosza (nie licząc może trwałych zmian w naszym wnętrzu i świadomości). Długoletni związek, kupione mieszkanie, prestiżowa kariera, prężnie działająca firma, robiąca wrażenie kolekcja znaczków – to wszystko przepadnie.
Czy to jednak znaczy, że nie warto było w to wszystko inwestować?
Wszystko co istnieje ulega nieustannym przemianom i praktycznie nic nie jest wieczne. Czy to znaczy, że nie warto niczego doświadczać, tylko dlatego, że każde doświadczenie się kiedyś kończy? Zastanów się – a chciałbyś w ogóle czegokolwiek doświadczać w ten sam sposób przez całą WIECZNOŚĆ? Czy to rzeczywiście źle, że wszelkie doświadczenia się zmieniają?
Powinniśmy na nasze życie spojrzeć bardziej jak na niekończącą się podróż niż zakorzenianie się na stałe w czymkolwiek (taka potrzeba zazwyczaj wynika z silnych lęków i braków).
Czasami inwestujemy w coś dobrego i korzystnego, czerpiemy z tego latami, a potem to się po prostu kończy z przyczyn przeróżnych. Zamiast myśleć o tym w kategoriach straty, lepiej po prostu czuć wdzięczność za całe dobro, jakiego doświadczyliśmy, otwierając się na to, aby przyjąć w zamian coś równie dobrego albo nawet lepszego.
Czasami inwestujemy w coś co nam nie służy, ale to dociera do nas dopiero po dłuższym czasie. Zamiast płakać nad utraconymi zasobami, lepiej wyciągnąć wnioski, odpuścić sobie bez żalu, to co nie jest dobre i inwestować w lepszy kierunek. Tutaj trzeba zauważyć, że naturalną częścią życia, uczenia się i poszerzania świadomości jest to, że popełniamy również błędy czy ulegamy różnym zaślepieniom. Lepiej jest to potraktować jaką cenną (i być może bardzo drogą :P) lekcję, wyciągając właściwe wnioski i otwierając się na coś lepszego. W takim wypadku przynajmniej nie będzie to kompletna strata czasu i zasobów, ponieważ ostatecznie wyniknie z tego coś dobrego. Na pewno wyjdziemy na tym lepiej niż na upieraniu się, aby na siłę wyrzeźbić coś z niczego, tylko dlatego, że włożyliśmy TAK DUŻO zasobów w daną rzecz. To trochę tak jakbyśmy dosłownie wyrzucali pieniądze w błoto i z powodu tylko samego przerażenia ile środków straciliśmy w tak głupi sposób, robili to dalej, desperacko licząc na to, że z czasem odnajdzie się w tym jakiś sens, logika i korzyść. Niestety to tak nie działa :) W niektórych przypadkach niepogodzenie z zaakceptowaniem faktów jest tak silne, że pojawia się walka do upadłego, aby udowadniać sobie i światu, że to wszystko ma sens!
Wszechświat się zmienia, my się zmieniamy, ludzie wokół nas się zmieniają, różne doświadczenia zaczynają się i kończą, zmieniają się warunki, okoliczności, motywacje, szanse, możliwości, ograniczenia, tendencje. Teoretycznie dowolny dzień twojego życia może być dniem, który zmieni niemal cały dotychczasowy porządek rzeczy.
Jeśli nie chcemy cierpieć i niepotrzebnie się ograniczać, potrzebujemy nauczyć się płynąć z nurtem życia. On nas poniesie z lekkością, jeśli mu zaufamy. Jeśli jednak w panice będziemy się szarpać i walczyć, to co najwyżej możemy zacząć się w nim topić.
Po prostu musimy zaakceptować ten OGROM zmienności jaki istnieje w całym wszechświecie. Nauczyć się żyć w tu i teraz, nie przywiązując się za bardzo do naszej przeszłości. Szczególnie, że mając nieśmiertelną duszę, mamy też nieskończoną ilość podstawowych zasobów (czasu, energii, uczuć, itd.), więc to nie jest tak, że grozi nam utknięcie w nieskończonym, nienaprawialnym niezaspokojeniu czy cierpieniu.
Dzisiaj jest to, co jest dzisiaj. Jutro może być zupełnie inne.
Niech cię to nie przeraża. To nie jest ani dobre, ani złe. Tak po prostu już jest. A tylko od ciebie zależy czy zaakceptujesz to i pozwolisz sobie się w tym odnaleźć, czy będziesz wybierał bezsensowną walkę z fundamentami wszelkiego istnienia.
Komentarze są zamknięte.