Ten, kto miał tak samo jak i ja, nieprzyjemność bycia „wychowywanym” przez narcystycznego rodzica, ten wie, że niesie to za sobą ogrom problemów i traum. Dzisiaj chciałbym skupić się na małym wycinku tego wszystkiego, pewnym specyficznym wzorcu.
Chodzi mi o monopol narcyza na bycie ważnym.
Narcyz jak to narcyz, jest osobą, która chowa się za bardzo wysokimi i bardzo grubymi murami sztucznej samooceny. I choć same mury stanowią kilka warstw zbrojonego betonu przez który nie przebiłby się czołg, to mimo wszystko narcyz nieustannie musi walczyć, udowadniać różne rzeczy i deptać innych, aby te mury chronić. Czemu? Ponieważ pod tą całą skorupą kryje się skrajna kruchość (po coś ten gruby mur był stawiany), która przyjmuje często postać silnego przewrażliwienia na własnym punkcie, sięgającego czasami wręcz paranoi. I to właśnie ta wyparta, ale jednak tląca się gdzieś na dnie podświadomości, obecność tej kruchości popycha do tak zapalczywej walki o swoje betonowe mury.
Co to oznacza w praktyce?
Głównie to, że dla narcyza utrzymanie swoich murów w stanie NIENARUSZONYM jest sprawą praktycznie życia i śmierci, celem który będzie realizowany bez względu na straty w ludziach, zwierzętach i roślinach :) Jednym z głównych „upośledzeń” narcyza jest kompletny brak empatii, bo ta wymaga jakiegokolwiek kontaktu z własnym sercem, a narcyz budując siebie na kompletnym wyparciu siebie, nie jest w stanie tym bardziej wczuwać się w innych. A w takim układzie on nawet nie jest zdolny do postrzegania swojego destrukcyjnego wpływu na innych, a tym bardziej przejmowania się tym. Skoro jego własne emocje to jest cudzy problem (według jego logiki), to tym bardziej cudze emocje i reakcje nie są jego zmartwieniem. To wszystko sprawia, że cały proces dbania o swój mur ochronny, z jego perspektywy jak najbardziej może odbywać się w sposób dowolny i nieograniczony, wedle jego własnego uznania i potrzeb.
A to, że się kogoś zdeptało i zniszczyło po drodze? A to już ten człowiek go do tego sprowokował i to była jego wina. A tak w ogóle to wcale on nie deptał i niszczył, tylko chciał mu pomóc. A właściwie to jego to tam nawet nie było, a ten człowiek to wymyśla i jest przewrażliwiony.
Wyparcie goni wyparcie.
No dobrze, ale idźmy dalej. Narcyz, próbując zakleić swoją kruchość, musi budować sobie obraz siebie, gdzie jest taki ważny, wspaniały, mądry i świetny pod każdym względem. Rzecz w tym, że jemu nie wystarczy być jednym z wielu ważnych i wartościowych. Przecież on pod spodem ma tą kruchość, której nie mają inni, a to go stawia w niższej, słabszej pozycji na którą sobie nie może pozwolić. Z tego powodu on musi być NAJ – NAJważniejszy, NAJmądrzejszy, NAJwspanialszy. Tylko w takiej pozycji jest w stanie poczuć się względnie bezpiecznie i stabilnie. Problem w tym, że realnie przecież nie jest w stanie być najlepszy we wszystkim. Mało tego, jako zakompleksiony narcyz siłą rzeczy przejawia wiele braków, słabości i ograniczeń, które ciągną go w dół. Rozwiązanie jest więc tylko jedno. Zniszczyć wszystko i wszystkich wokół siebie, a następnie ogłosić się panem i władcą tej dymiącej kupy gruzów!
Narcyz musi mieć monopol na wszystko co dobre, więc podstępem, manipulacją, groźbą lub przemocą będzie odbierał swojemu otoczeniu wszystko co wartościowe, przypisując to sobie. On jest jak taka żmijo-pijawka – wyssie z ciebie wszystko co dobre, jednocześnie sącząc truciznę. Żeby on mógł być wspaniały, ty będziesz musiał być beznadziejny. Żeby on mógł być najmądrzejszy, ty będziesz musiał być głupkiem i idiotą, a wszelkie przejawy twojej mądrości będą deptane i umniejszane, żeby nie stanowić konkurencji i zagrożenia.
Dla zobrazowania mogę opisać kilka przykładów z własnego domu, gdzie ojciec był typowym narcyzem:
1. Gdy dostawałem złą ocenę w szkole, to była to moja wina, bo się nie uczyłem. Gdy miałem dobre oceny, to była to jego zasługa, bo mnie pilnował, żebym się uczył :)
2. Gdy ktokolwiek w domu popełnił błąd czy zrobił coś źle, to był wyzywany od wszystkiego co najgorsze. Gdy on popełnił błąd, to albo była to wina kogoś innego albo nic takiego, bo przecież każdemu może się zdarzyć.
3. Gdy studiował, strasznie przeżywał naukę całek, bo miał z tym ogromny problem. Gdy ja lata później studiowałem bardziej wymagający kierunek (Ekonometria, zamiast jego Finansów i Rachunkowości) i to dziennie, a nie zaocznie jak on, to siłą rzeczy miałem matematyką dużo bardziej skomplikowaną. Korzystając z jego starych notatek niewiele dla siebie wyciągnąłem, bo okazało się, że on miał do czynienia tylko z tymi najprostszymi zadaniami i znacznie okrojonym materiałem. Gdy to wyszło w rozmowie, stwierdził krótko, że to niemożliwe, aby miał łatwiejsze zadania i urwał rozmowę – a zrobił to tylko dlatego, że poczuł się zagrożony w pozycji tego najbardziej inteligentnego w domu.
4. Ojciec nieustannie umniejszał przejawianie się pozostałych członków rodziny, wyolbrzymiając niedoskonałości, umniejszając i ignorując sukcesy, a także przekręcając fakty (np. co z tego, że zrobiłeś coś dobrze, jeśli on uważał, że powinno być inaczej, a skoro inaczej, to zrobiłeś źle). To mu dawało przestrzeń do budowania narracji, jacy wszyscy są nieporadni i nieżyciowi, i że bez niego (i jego pieniędzy) to byśmy zginęli. W jego mniemaniu tylko jego osoba sprawiała, że cokolwiek dobrze działało w tym domu.
Gdy wychowujesz się w takim domu, to nie masz prawa być mądry, zaradny, samodzielny i ogarnięty. Wszystko to będzie ci nieustannie zabierane. Ja sam potrzebowałem wielu lat, aby zrozumieć, że nigdy nie byłem aż tak niezaradny i beznadziejny, jak mi się wydawało, bo przejawiałem też wiele fajnych cech nawet w latach największych słabości, ale po prostu nie miałem prawa ich uznać. A to straszliwie wykręca postrzeganie samego siebie. Wyolbrzymianie wszystkiego co złe i negacja wszystkiego co dobre – to nie może skończyć się dobrze. Możesz czuć się jedynie jak nic nie warty śmieć, bo co innego można zbudować przy takim systemie?
Niezwykle ważne jest to, aby zwyczajnie przestać się godzić się takie traktowanie. Zbuntować się i przestać pozwalać zaburzonym ludziom, aby mogli karmić swoje kruche ego kosztem totalnego wyniszczania ciebie. Nie możesz odmawiać sobie prawa do bycia ważnym, tylko dlatego, że ktoś nie potrafi poradzić sobie z faktem, że mógłby nie być tym najważniejszym.
Dla mnie osobiście zwracanie sobie tych wszystkich praw, które odbierał mi narcyz – jest jednym z najważniejszych i najpiękniejszych procesów w całym moim rozwoju duchowym. A do dzisiaj jeszcze czasami łapię się na tym, że na jakimś poziomie potrafię się jeszcze pilnować, aby przypadkiem nie poczuć się ZA BARDZO dobry czy wartościowy. Przez wiele pierwszych lat pracy nad sobą jeszcze kreowałem sobie różnych ludzi, którzy pojawiali się tylko po to, aby mnie nieco przydepnąć, abym się za bardzo nie wychylał i nie myślał o sobie zbyt dobrze, ale to na szczęście się już dawno uspokoiło. Co nie zmienia faktu, że wciąż odbudowuję niewinność i poczucie bezpieczeństwa w tych kwestiach (szkody niestety sięgają najgłębszych pokładów podświadomości) i wciąż otwieram się na to, aby pozwalać sobie w pełni otwarcie wychodzić do świata z całą swoją wartością :)
Komentarze są zamknięte.