Jeśli chcemy osiągać realne efekty w naszym rozwoju duchowym, unikając kręcenia się w kółko i walenia głową w ścianę, musimy mieć świadomość tego, co jest istotą tego rozwoju.

TY nią jesteś.

To o Ciebie chodzi. To siebie masz poznawać i odkrywać. To właśnie sobą masz się najbardziej zajmować i interesować. To na siebie masz patrzeć. Tymczasem część ludzi w rozwoju duchowym bardziej interesuje się rozwojem duchowym niż sobą. Co mam na myśli?

Niektórzy chodzą na dziesiątki kursów, pochłaniają setki książek, każdego miesiąca próbują zupełnie nowej metody, analizują mnóstwo teorii (często sprzecznych ze sobą), ciągle i ciągle zbierając nową wiedzę i nowe doświadczenia. A że metod, teorii, książek i kursów wciąż przybywa, to można tak w nieskończoność.

To jest kompletnie bez sensu. Posłużę się w tym przypadku analogią do związku. Jeśli jestem sam i szukam dla siebie partnerki to jest to normalne, że na początku mogę randkować z różnymi kobietami, poznając je i szukając tej właściwej dla siebie. Prędzej czy później dochodzimy jednak do punktu, w którym udaje się stworzyć ten dobry związek i jeśli on mnie w pełni satysfakcjonuje, to nie szukam dalej. Jeśli dana relacja zaspokaja moje potrzeby, jest mi dobrze, błogo i szczęśliwie, to przecież nie będę się rozglądał za innymi kobietami, nie będę analizował czy gdzieś tam indziej byłby jeszcze lepszy seks. Bo nawet jeśli by był, to co z tego? To tutaj coś zbudowałem, inwestuje swoje uczucia i angażuje się – zaczynanie wszystkiego od nowa, dla mglistej obietnicy czegoś minimalnie lepszego byłoby bez sensu.

Podobnie jest z rozwojem. Próbowanie i szukanie jest naturalne na pierwszych etapach, ale jak już znajdę właściwie dla siebie metody, to najlepsze efekty będę miał skupiając się przede wszystkim na sobie i wykonywaniu pracy, jaka jest mi potrzebna, a nie skakaniu po kolejnych i kolejnych praktykach. Szczególnie, że wdrożenie się w część praktyk też wymaga pewnego czasu i zaangażowania. Tutaj oczywiście w przeciwieństwie do przykładu ze związkiem, nie ma nic złego, jeśli od czasu do czasu sobie „skoczę w bok” próbując czegoś nowego. Jest jednak ogromna różnica między okazjonalnym próbowaniem nowych rzeczy, a nieustannym eksplorowaniem wciąż nowych doświadczeń.

W rozwoju duchowym, jak już wspomnieliśmy sobie na początku, chodzi o nas samych. Te wszystkie teorie, kursy i praktyki powinny mnie interesować przede wszystkim pod kątem tego, aby usprawnić proces poszerzania samoświadomości, zbliżania się do siebie, umiejętnego poruszania się we własnej psychice i emocjach. Największy bałagan w głowie mają przede wszystkim te osoby, które znają milion różnych teorii, ale nie potrafią ich przenieść na grunt żywego doświadczenia własnego serca. Jeśli ktoś zajmuje się „rozwojo-poznaniem” a nie samopoznaniem, to zazwyczaj dużo wie, ale mało czuje i rozumie. A to jest ogromna pułapka i bardzo łatwo można utknąć w labiryncie mentalnych struktur, które nie mają nic wspólnego z realną świadomością.

W takich schematach najczęściej utykają kombinatorzy, którzy nie chcą zająć się sobą (przede wszystkim niewygodnymi tematami, traumami, wyjściem ze strefy komfortu, przekroczeniem pewnych aspektów ego), więc szukają dróg na skróty, magicznych rozwiązań, genialnych teorii, które dają wymówki do nie zmieniania pewnych spraw, itp itd. Tutaj powiem trochę brutalnie i dobitnie – jeśli ktoś nie tknął nawet podstaw swoich obciążeń z dzieciństwa i nie ogarnia fundamentalnych aspektów relacji z samym sobą, a zamiast tego analizuje pięć różnych teorii na temat tego jak wygląda życie oświeconych mistrzów, to taka osoba jest po prostu niepoważna wobec samej siebie. To trochę tak jakby dziecko w przedszkolu uznało, że najważniejszą dla niego sprawą na tu i teraz będzie sprawdzenie jakie zniżki będą mu przysługiwać na emeryturze :)

Jeśli chodzi o same praktyki to osobiście polecam stawiać na prostotę – jak najmniej zbędnej otoczki, jak najwięcej praktycznych konkretów. Zdecydowana większość narzędzi z jakich korzystam to te same metody, które poznałem 15 lat temu, zaczynając swoją przygodę z duchowością. Do poszerzania świadomości, dostrajania się i ugruntowywania pozytywów – przede wszystkim medytacja jako główne narzędzie do pracy ze świadomością (rozwój bez medytacji to nie rozwój duchowy, a co najwyżej osobisty), a także afirmacje w dowolnej formie, jako najbardziej prosty i skuteczny sposób na dostrajanie się i utrwalanie do konkretnych aspektów Boskiej rzeczywistości(najskuteczniejsza metoda do przełamywania utknięcia w błędnych, negatywnych i destrukcyjnych programach). Do tego dochodzą takie rzeczy jak wizualizacje, modlitwy, proste praktyki oddechowe i relaksacyjne.

Jeśli chodzi o drugi filar rozwoju, czyli pracę z obciążeniami to tutaj już można bardziej poszaleć i wręcz wskazane byłoby od czasu do czasu spróbować czegoś nowego. Ja sam korzystałem głównie z regresingu, a później wypalania węzłów, po drodze wspierając się takimi metodami jak EFT czy różnego rodzaju okazjonalne ćwiczenia i praktyki (wyrażanie siebie przez pisanie, praca przed lustrem, rozmowy z wnętrzem i wiele innych). Generalnie jednak nic wymyślnego, a mimo wszystko zrobiło mi to kawał naprawdę dobrej roboty.

Ja się bardzo cieszę, że nie ciągnęło mnie do próbowania ogromu nowych rzeczy, ponieważ ten pakiet podstawowych metod zdecydowanie wystarczał na to, aby rozwiązywać wszelkie dotychczasowe problemy, a sam fakt trzymania się przez tyle lat tych samych praktyk – pozwolił mi je również opanować w stopniu bardzo zaawansowanym, co również znacznie ułatwia pracę. Po 15 latach stosowania afirmacji, nie tylko znam na wylot wszystkie pułapki i wiem na co zwracać uwagę, aby rzeczywiście skutecznie z nimi pracować, ale również mam wypracowany z podświadomością system, który po prostu działa. Na początku było mocno opornie i trudno mi się z nią rozmawiało (generalnie to ona kazała mi spieprzać na drzewo), ale przez lata takiej pracy uczyłem się właściwego podejścia i dzisiaj mogę powiedzieć, że moja podświadomość wręcz lubi taką formą pracy, reagując na nią z entuzjazmem (postrzega to jako rozwiązanie danego problemu, więc chętnie przyjmuje). Gdybym jednak odpuścił sobie pracę z afirmacjami po pierwszych miesiącach szarpania się ze sobą, to bym pewnie dołączył do tłumu tych, którzy twierdzą, że „u nich to nie działa”. No jeśli się nie poświęciło czasu na naprostowanie tego co nie działa, to nie działa – to jednak nie z metodą jest problem, a z podejściem.

Gdybym się poddał przy pierwszych trudnościach i szukał kolejnej i kolejnej metody (żadnej z nich nie zagłębiając na tyle, aby rzeczywiście wyciągnąć z niej większe efekty) to bym pewnie do dzisiaj był sfrustrowany i desperacko rozglądał się jakąś niepoznaną wcześniej techniką, która by w końcu odmieniła wszystko.

Także moja rada jest taka – zbuduj prosty, nieskomplikowany warsztat podstawowych narzędzi i metod. Wystarczy, że ty sam już jesteś dosyć skomplikowany, więc niech chociaż ten warsztat pozostanie stosunkowo prosty :) Daj sobie czas na rozwijanie tego warsztatu – sama nauka medytacji trwa latami i to jest jak bardziej normalne (to nie znaczy oczywiście, że latami będziesz czekać na jakiekolwiek efekty, po prostu z czasem będziesz osiągał swoje cele coraz sprawniej i będzie rosła twoja zdolność do ruszania bardziej złożonych kwestii). Pracuj sobie po kolei nad ważnymi, życiowymi tematami (kładąc duży nacisk na budowanie relacji ze sobą), w ten sposób będziesz uczył się narzędzi w praktyce i z czasem twój warsztat będzie się doskonalił. Oszczędzając sobie grzebania w śmietniku setek teorii i wymysłów, możesz skupić się na konkretach – na sobie, na swoim życiu, emocjach i psychice. Praktykując medytację, będziesz pogłębiał swój kontakt z Boskim źródłem wszelkiej mądrości i będzie do ciebie docierać, że zamiast teorii i książek o rozwoju, wolisz po prostu czuć i chłonąć rzeczywistość swoją świadomością :)

Komentarze są zamknięte.