Jeśli ktoś wychowywał się w dosyć patologicznym domu, gdzie pojawiała się różnego rodzaju przemoc i inne toksyczne zachowania, to na ogół ma świadomość, że temat dzieciństwa wymaga pewnej pracy. Jest jednak wiele osób, które uważają, że ich dom był „normalny” czy nawet „dobry”, więc z tego powodu dzieciństwo ich nie obciąża. To jest jednak zbytnie uproszczenie, a czasami wręcz błędne postrzeganie, co sobie wyjaśnimy w dzisiejszym wpisie.

Generalnie to, że są lepsze i gorsze domy, to jest fakt dość oczywisty. Trzeba jednak zauważyć, że nawet w takim lepszym domu, gdzie rodzice starali się dbać o swoje dzieci i szczerze je kochali – mogli oni popełniać i najpewniej popełniali w jakimś stopniu różne błędy, wynikające z ich własnych braków, zaślepień czy zaburzeń. Nawet kochająca matka może mieć jakiś szkodliwy nawyk czy zachowanie, które może przejawiać nie do końca świadomie. Nawet bardzo dobry rodzic, może mieć ponadprzeciętnie zaburzony jeden, konkretny obszar, który może bardzo mocno wpłynąć na rozwój dziecka.

Tutaj problemem jest to, że wiele dzieci ma taką przesadzoną lojalność wobec rodziców – jeśli ci np. bardzo się poświęcali dla dziecka i włożyli ogrom dobra w jego rozwój, to dziecku wydaje się nielojalnością mówienie o ich wadach i zaburzeniach. A to nie jest prawda! Poruszając pewne wątki w terapii możemy przecież je zachować dla siebie i terapeuty – tu nie chodzi o to, aby rodziców rozliczać, oceniać czy potępiać, ale o zwyczajne zwrócenie uwagi na pewne fakty i to, jak one nas ukształtowały. Zauważenie, że kochana matka i fantastyczny ojciec to również tylko ludzie, którzy mieli pełne prawo do swoich własnych niedoskonałości, błędów i problemów, tak naprawdę tylko dodaje im człowieczeństwa. Zamiast budować mentalne pomniki, możemy spojrzeć na nich swoim sercem i zobaczyć takich, jakimi byli naprawdę. Ba, wręcz mając większą świadomość ich niedoskonałości, z którymi musieli sobie radzić, można jeszcze bardziej docenić te dobre rzeczy.

Niektórzy myślą, że jak dostali wiele dobrego, to niewdzięcznością jest w ogóle rozgrzebywać te gorsze aspekty. I oczywiście samo grzebanie dla grzebania nie ma sensu, ale tu znów podkreślę – nie chodzi o żadne wystawianie ocen, ani robienie podsumowań z tego, kto jakim był rodzicem. Gdy jesteś dzieckiem to wiele rzeczy wpływa na twój rozwój, zarówno te dobre, jak i złe. To, że rodzic robił rzeczy dobre, nie sprawia magicznie, że te gorsze nie zbudowały w tobie konkretnych uwarunkowań, które wpływają na wybrane aspekty życia. Dopóki będziesz robił z tego temat tabu, nie będziesz w stanie odnaleźć przyczyn pewnych problemów, a co za tym idzie – będziesz bezsilny w niektórych tematach.

Załóżmy, że rodzice bardzo kochali swoje dziecko i z tego powodu, zgodnie z własnymi wyobrażeniami i systemem wartości zaharowywali się do późnych godzin wieczornych, aby zapewnić dziecku godny byt. I rzeczywiście pieniądze w domu były, dziecko dostawało mnóstwo zabawek, jeździło na super wakacje, itd. Rzecz w tym, że czuło się ono samotne i miało bardzo silne braki w uczuciach, bo mimo że rodzice ogólnie te uczucia okazywali, to po prostu byli zbyt często nieobecni, aby móc to dziecko dostatecznie zaspokajać w tej kwestii. Ono tak naprawdę nie potrzebowało tylu drogich zabawek i wakacji, a po prostu chciało pobawić się z mamą i poprzytulać z tatą. Te potrzeby jednak były przykrywane nowymi zabawkami i innymi atrakcjami, a dziecko nauczyło się myśleć, że „ma dobrze, bo niczego mu nie brakuje, dzięki ciężkiej pracy rodziców”. To sprawiło, że ono nawet nie śmiało narzekać ani wyrażać braków, bo przecież oficjalnie „miało wszystko” i taka była ogólna narracja w domu. Tłumiło więc swoje uczuciowe potrzeby i szukało zaspokojenia w substytutach, kupowanych za pieniądze. Ostatecznie gdy takie dziecko dorasta i pyta się, jakie miało dzieciństwo, to o ile taka osoba nie ma już trochę większej samoświadomości, to odpowiada, że „w domu było bardzo dobrze, niczego nie brakowało, rodzice bardzo mnie kochali i ciężko pracowali dla mnie”. Nie pojawia się nic o samotności i brakach – to zazwyczaj z takiej osoby trzeba wyciągać, a nieraz potrafi w pierwszej chwili objawić się buntem i niezgodą na jakąkolwiek negatywną narrację odnośnie domu.

To był przykład, gdzie rodzice starali się robić dobrze, choć w swoich błędnych założeniach nie dostrzegali pewnych spraw i dbali o jedne potrzeby, kosztem innych (zabrakło po prostu szerszej świadomości i równowagi w tym wszystkim). Bywa jednak tak, że dany dom jest typowo toksyczny, ale oficjalnie budowana jest narracja (wymuszona manipulacją czy dominacją), że rodzice są świetni, cudowni i wspaniali, tylko te dzieci jakieś takie nieudane, niewdzięczne i doceniające jak ci rodzice wiele dla nich robią. Część dzieci buntuje się i nie daje sobie tego wmówić, ale są też takie, które ulegają „rodzinnej propagandzie” i z czystego lęku przed konsekwencjami, boją się nawet myśleć inaczej niż jest im to narzucone. W efekcie mamy takie nieszczęśliwe, stłamszone dziecko, któremu wszyscy wmawiają, że „ma za dobrze w tyłku” i które nie ma odwagi powiedzieć, że było inaczej. Zdarzało mi się pracować z osobami, które zapytane o dzieciństwo odpowiadały lakonicznie, że było dobrze i były kochane, ale jak się podrążyło temat to czego tam nie było – wiecznie pijany ojciec, znerwicowana matka, bicie, zimny chów, nadmierna krytyka i wiele innych toksycznych rzeczy. Można powiedzieć, że pełnoprawny opis typowo „złego dzieciństwa”, a mimo to jednozdaniowe podsumowanie w pierwszym momencie tworzy taki obraz, jakby wszystko było super.

Nasze dzieciństwa to zawsze jest złożony temat i bardzo rzadko jest to czarno-biała kwestia. W pełni dobre albo w pełni złe doświadczenia to skrajności, które zdarzają się bardzo rzadko. W większości przypadków będzie to doświadczenia zawierające zarówno lepsze, jak i gorsze doświadczenia, a główna różnica będzie po prostu w proporcjach tych doświadczeń.

Warto jeszcze tylko wspomnieć, że można być w pewnym stopniu straumatyzowanym, nawet, gdy nie działy się typowo złe i toksyczne rzeczy. Dziecko w powyższego przykładu z ciężko pracującymi rodzicami może mieć traumy wynikają z długotrwałej samotności (jeśli to trwało latami), mimo że przecież miało tak starających się i kochających rodziców!

Mając świadomość tej całej złożoności, postarajmy się spojrzeć na nasze własne dzieciństwo z szerzej perspektywy, trzeźwo i przytomnie, zwracając uwagę na twarde fakty, a nie tylko emocje i powierzchowne oceny tego, co się działo. Nie bójmy się łamać rodzinnego tabu, nie bójmy się odczarowywać dziecięcy obraz naszych rodziców, nie bójmy się po prostu nazywać rzeczy po imieniu. To prawda nas wyzwala i to właśnie pełna prawda jest nam potrzebna do uzdrowienia, a nie podtrzymywane na siłę piękne obrazki i laurki.

Komentarze są zamknięte.