Pokochanie siebie jest niezwykle ważnym krokiem na duchowej drodze, więc siłą rzeczy w środowiskach duchowych czy rozwoju osobistego dużo się o nim mówi. Niestety temat ten, jak każdy inny – bywa często spłycany.

Powinniśmy siebie kochać, ale miłością mądrą, dojrzałą i empatyczną, a nie egoistyczną czy narcystyczną!

Szczególnie w kontekście rozwoju osobistego (ale nie tylko) często możemy trafiać na nurty samodoskonalenia oparte na parciu do przodu, wielkich sukcesach, byciu lepszym od innych, dbaniu o swój interes z kompletnym olewaniem tego, jak wpływamy na otaczający nas świat.

Prawdziwa miłość do siebie nawet nie leży obok egoizmu. Tak, w swoim sercu zawsze będziesz dla siebie najważniejszy, ale to nie znaczy, że pozostaniesz ślepy i obojętny na innych. Kochać siebie i dbać o swoje dobro możesz nie depcząc nikogo. Mało tego, otwierając swoje serce zauważysz, że miłość zbudowana jest na jedności, a nie izolacji i egoizmie. Ona u samych podstaw istnieje jako twór jednoczący wszelkie życie, jako spoiwo tworzące kosmiczną Jedność. Jej głównym zadaniem i celem istnienia jest właśnie to, abyśmy już nigdy nie musieli być samotni, odizolowani, bezradni, a zamiast tego – byśmy docelowo funkcjonowali jako z jednej strony niezależne jednostki o wolnej woli, ale jednak będące częścią większej, potężniejszej całości. I dopiero taki system pozwala na rzeczywiste funkcjonowanie w niczym niezmąconej doskonałości istnienia. My to podskórnie czujemy, dlatego mamy praktycznie w naszą naturę wpisane zachowania, które popychają nas do łączenia się z związki, rodziny, grupy, społeczności, narody. Po prostu jest to oczywiste, że razem możemy więcej niż osobno.

Jeśli ktoś myśli, że droga do oświecenia polega po prostu na prostolinijnym otwieraniu się na realizację typowo stereotypowych celów świata zachodniego (mieć kasę, zdrowie, fajny związek, super pracę, grono przyjaciół, wypasiony dom, itp.) to znaczy, że niewiele wie o miłości. To samo tyczy się tych, którzy myślą, że z kolei chodzi o ostentacyjne odrzucenie tego wszystkiego :) W prawdziwej miłości realizujemy swoje dobro i otwieramy się na wyższą jakość doświadczania (co jak najbardziej może zawierać w sobie realizację tych wszystkich celów), ale nie spłycamy naszego istnienia tylko do tego. Przede wszystkim otwieramy swoje serce na siebie, świat i ludzi, a to oznacza większą wrażliwość, empatię, chęć czynienia dobra i zdecydowanie nieszkodzenie światu i ludziom przy okazji realizacji celów osobistych. Oczywiście te aspekty muszą pojawić się naturalnie, samoistnie jako efekt otwierającego się serca, a nie jako wymuszone, narzucone sobie działania. W tym zawsze jest lekkość, luz, swoboda, spontaniczność i naturalność. Jeśli chcesz czynić dobro w zamian za pochwały, nagrody czy uznanie twojego oświeconego wizerunku to lepiej idź zrobić coś typowo egoistycznego – przynajmniej będziesz w tym bardziej szczery :)

Prawdziwa miłość do siebie, nawet gdy jest jej dużo (a właściwie to przede wszystkim wtedy) nie jest zdolna do tworzenia takiej wersji twojego dobra, która byłaby niekorzystna dla innych. Wynika to z faktu, że Twoje duchowe serce patrzy na świat z poziomu Jedności, więc ono nawet nie potrafi separować twojego dobra od cudzego. Serce zawsze patrzy na świat z szerszej, Boskiej perspektywy popychając cię tylko do takich działań, które są dobre zarówno dla ciebie, jak i dla innych. Dla miłości skrzywdzenie drugiego człowieka jest takim samym złem jak skrzywdzenie siebie. Oczywiście ona w swojej mądrości stawia również zdrowe priorytety i uwzględnia to, że nikt nie może zajmować się wszystkim i wszystkimi jednocześnie, więc każdy powinien dbać w pierwszej kolejności o siebie, a dopiero potem o innych. To jest mądra zasada, która pozwala utrzymać cały system w równowadze. Tej zasady jednak też nie można traktować zbyt powierzchownie, ponieważ to jest ogólny schemat działania, a nie bezwzględny nakaz zawsze i wszędzie. Czasami większym dobrem będzie odłożyć na bok swoje emocje czy swój interes i zaopiekować się bliskim członkiem rodziny. Tutaj nie ma jednego słusznego schematu działania – dopóki poruszamy się w nieoświeconym świecie pełnym zaburzeń i niedoskonałości, czasami najwyższym dobrem (realnie dostępnym na tu i teraz) będzie po prostu najmniejsze zło.

I tu się właśnie zaczyna problem osób, które zachłysnęły się konceptem kochania siebie jako podkładką do egoistycznego podejście wobec świata i innych ludzi. „Jaka rezygnacja, jakie kompromisy, jakie odłożenie na bok moich potrzeb? Przecież nie po to się oświecam, żeby mnie teraz ten czy tamten ograniczał!”. Jest to przykre przede wszystkim dla osób, które utknęły w takiej mentalności, ponieważ one nie są zdolne do tworzenia prawdziwie bliskich relacji – ciężko w końcu o prawdziwą bliskość, gdy ktoś utożsamia się z determinowanym czołgiem, a na ciebie patrzy jak na ścianę, która stoi na jego drodze :)

Żeby była jasność, we wszystkim jest zawsze potrzebna równowaga, więc oczywiście nadmierne poświęcanie się dla innych i zapominanie o sobie jest tak samo dużym problemem i obciążeniem do uzdrowienia. Na szczęście miłość jest wprost stworzona do utrzymywania balansu całego systemu i z jej perspektywy nikt nie jest nigdy pomijany. Kierując się miłością więc zawsze zadbamy o siebie i swoje otoczenie w takich proporcjach, aby utrzymać tą zdrową równowagę (na tyle, na ile okoliczności pozwalają).

Komentarze są zamknięte.