Ostatnio mówiliśmy sobie o pozwalaniu na czucie emocji, dziś zaś poruszymy ten temat od innej strony. Spotykałem się już nie raz w środowisku duchowym z powierzchownie rozumianą wolnością i swobodą w wyrażaniu siebie i swoich emocji. Polega ona na egoistycznym założeniu, że ja mogę swoje emocje czy poglądy wyrażać tak jak chcę i kiedy chcę, bez względu na okoliczności, a jeśli ktoś ma z tym problem to jest to jego sprawa.

Błędne założenia biorą się tutaj zazwyczaj z tego, że faktycznie jest dobrze przekraczać pewne społeczne ograniczenia i konwenanse, uwalniając stłumione formy wyrażania siebie. Rzecz w tym, że jak zawsze jest tu potrzebna równowaga i nie chodzi o to, aby ta wolność była bezgraniczna. Nie można zapominać o tym, że to co robimy i wyrażamy na zewnątrz, w różnym stopniu wpływa na ten świat zewnętrzny i my ponosimy za to odpowiedzialność (za nasz wkład). No i przede wszystkim w prawdziwej wolności, niezależnie czego ona dotyczy, nie chodzi tylko o wolność „do”, ale również „od” – dopiero wtedy mamy równowagę.

Bezmyślne epatowanie własnymi emocjami na prawo i lewo nie ma nic wspólnego z dojrzałością. To jest zachowanie infantylnego dziecka, które ktoś spuścił ze smyczy i które się zachłysnęło nowo uzyskaną wolnością :) Prawdziwa dojrzałość oznacza to, że my z jednej strony potrafimy swobodnie wyrażać siebie w sposób nieagresywny i niekrzywdzący (ktoś oczywiście może poczuć się urażony i tak, ale trzeba odróżnić realną krzywdę od urojonej), ale jednocześnie jesteśmy też w stanie odłożyć swoje emocje na bok, jeśli okoliczności tego wymagają.

Załóżmy, że z jakiegoś powodu wylądowaliśmy na religijnym obrządku, np. pogrzebie połączonym z mszą, mimo że sami tej religii nie wyznajemy i nie przykładamy żadnej wagi do samego obrzędu chowania zmarłych. Infantylne dziecko będzie robiło co chce, ostentacyjnie okazując jak bardzo „jest ponad to wszystko” i jak bardzo ma swoje własne spojrzenie na temat. Dojrzały człowiek z kolei będzie miał szacunek do cudzych emocji i zachowa powagę sytuacji, dostosowując się do panujących reguł lub wychodząc bez robienia zamieszania, jeśli mu to nie odpowiada.

Innym dobrym przykładem jest praca – bycie dobrym profesjonalistą oznacza to, że nasze prywatne emocje i stany nie rzutują na jakość pracy, jaką tworzymy. Ma to szczególne znaczenie, gdy pracujemy z ludźmi (klienci, współpracownicy, przełożeni), czyli w większości przypadków. Ja mając tak szczególnie wrażliwą pracę, gdzie terapeutycznie pracuje z ludźmi i ich emocjami, nie wyobrażam sobie, że miałbym przelewać na nich swoje własne negatywne stany. Umawiając się z kilku dniowym wyprzedzeniem na sesję, nie jestem co prawda w stanie przewidzieć w jakim stanie psychofizcznym będę w momencie pracy – w końcu nie wszystko przewidzę i nie nad wszystkim mam kontrolę. To jednak nie ma większego znaczenia – mogę być zmęczony, zestresowany czy sfrustrowany, ale jeśli ktoś mi płaci za to, że ja jestem dla niego, to ja po prostu dla niego jestem bez względu na wszystko (nie licząc skrajnych przypadków, jakby się coś poważnego wydarzyło w moim życiu). Czy to oznacza tłumienie czy tłamszenie siebie?

Zdecydowanie nie. Problem byłby wtedy, gdybym swoje emocje zakopał i już nie zamierzał do nich wracać. Zupełnie czym innym jest jednak odłożenie ich na bok na czas pracy, z intencją powrotu do nich jak tylko znajdzie się na to czas i przestrzeń. Dla mnie to jest właśnie kwintesencja równowagi w wolności od i do. Z jednej strony pozwalam sobie na wyrażanie i przejawianie swoich emocji, ale jednocześnie wiem, że są momenty, gdzie po prostu trzeba wstrzymać się z pewnymi rzeczami. Gdy jest to mój świadomy wybór wynikający ze zrozumienia sensowności takiego postępowania, absolutnie nie czuję się z tym ograniczany i tłamszony :)

Także polecam MĄDRĄ wolność, a nie kompletnie nieograniczoną wolność w wyrażaniu siebie i swoich emocji :)

Komentarze są zamknięte.