Czy cierpienie uszlachetnia? Czy cierpienie wzmacnia? Czy cierpienie motywuje do zmian na lepsze?
Powierzchownie może się wydawać, że można by odpowiedzieć na te pytania twierdząco przynajmniej w jakimś stopniu. Ja jednak postawiłbym wielkie NIE przy każdym z tych pytań.
Trzeba tutaj bowiem zauważyć, że za wszelkie pozytywne zjawiska (jak np. chęć zmienienia czegoś w życiu czy mądre przemyślenia na swój temat) nie wynikają bezpośrednio z samego cierpienia, ale naszej woli i otwartości na to, aby przerwać stare, błędne schematy. Cierpienie może być co najwyżej bodźcem stymulującym pewne procesy w naszej głowie i uczuciach, ale to właśnie tym procesom zawdzięczamy wszystko, co dobre. A samo cierpienie nie jest jedynym bodźcem, który może je wywołać, więc nie jest tutaj elementem koniecznym.
Niektórzy mogą się oburzyć, że to właśnie cierpienie doprowadziło ich do przełomowych zmian w życiu, ale warto się nad tym chwilę zastanowić. Czy to rzeczywiście psychiczny, fizyczny czy emocjonalny ból był tym, co cię odmieniło czy raczej ta myśl, intencja aby w końcu coś z tym zrobić i przestać cierpieć? Tak, to nie cierpienie, ale „potrzeba wolności od cierpienia” jest tym co nas ratuje.
Zresztą wystarczy przyjrzeć się ludzkości jako takiej. Praktycznie wszyscy w jakimś stopniu cierpią. Większa część nawet bardzo. I jak nas to stymuluje? W większości przypadków niszczy to zdrowie i psychikę. Zabija wolę życia, dusi, ogranicza, podcina skrzydła, zniechęca, otumania, doprowadza do skrajnych emocji jak frustracja, gniew, nienawiść. Jedynie jednostkom udaje się mimo tego cierpienia jakoś się podnieść i je przekroczyć, ale oni to robią nie dzięki cierpieniu, ale MIMO cierpienia.
Cierpienie jest niezwykle destrukcyjnym zjawiskiem. Nie ma w tym nic pięknego, szlachetnego ani dobrego. Sam fakt, że nawet coś tak obrzydliwego i niepotrzebnego jak cierpienie potrafimy czasami obrócić na naszą korzyść nie świadczy o wartości samego cierpienia, ale raczej naszego potencjału do tego, że jak chcemy to w każdym okolicznościach możemy przejawić nasz boski potencjał.
Niestety wiele osób nie potrafi zaakceptować bezsensowności swojego cierpienia (szczególnie jeśli było silne i długotrwałe), więc często na siłę próbują nadać mu jakieś znaczenie, przypisać jakieś zasługi, nadać wartość. Tymczasem prawda jest taka, że cierpienie ZAWSZE jest niepotrzebne i bezsensowne. Oczywiście biorąc pod uwagę nasze ograniczenia i okoliczności bywa trudne czy nawet niemożliwe do ominięcia, ale to nie zmienia faktu, że ono wciąż pozostaje niepotrzebne, bezwartościowe i bezsensowne. Robimy sobie tylko krzywdę, gdy próbujemy mu nadać jakiekolwiek znaczenie, ponieważ w ten sposób uczymy naszą podświadomość uzasadniania tego, że warto po nie sięgać w określonych sytuacjach.
Zdecydowanie zdrowiej będzie pokazywać sobie, że absolutnie wszystko ma swoje zdrowsze alternatywy pozbawione niepotrzebnego bólu, po które warto sięgać.
Kluczowa w tym wszystkim jest zdrowa relacja ze sobą. Chodzi o to, aby potrafić przebaczać sobie cały ten niepotrzebny ból i czuć się ze sobą dobrze, nawet jeśli tkwi się jeszcze w bezsensownym cierpieniu. Jeśli będziemy potrafili czuć się w porządku ze sobą z tym wszystkim, to nie będzie potrzeby nadawania wartości cierpieniu. Będziemy mogli przyznać przed sobą, że rzeczywiście jest to głupie i niepotrzebne, ale jednocześnie będzie w tym wszystkim luz, akceptacja i wyrozumiałość :)
Komentarze są zamknięte.