Mimo, że w kontekście rozwoju duchowego i pracy nad sobą często używamy takich zwrotów jak choćby „programowanie podświadomości” (osobiście za nim nie przepadam, ale jest on dość powszechny) czy „oczyszczanie z negatywnych wzorców”, należy pamiętać, że nasza dusza jest czymś bardziej złożonym niż program komputerowy czy piwnica wymagająca posprzątania.

Nie jest możliwym to, aby po prostu usiąść do pracy nad sobą i w jednym, nieprzerwanym ciągu nieustannie przeć do przodu aż do pełnego oświecenia. I tu nie chodzi o sam fakt, że ten ciąg musiałby trwać pewnie dłużej niż nasze obecne życie, ale o coś innego.

Chodzi o dojrzewanie i gotowość.

Gdy wchodzisz na drogę rozwoju duchowego, pierwsze lata mogą zbudować iluzję możliwości tkwienia w takim rozwojowym, nieprzerwanym ciągu. Wynika to z faktu, że gdy po raz pierwszy w danym życiu bierzesz się za siebie, zazwyczaj masz zgromadzone sporo tematów, które w jakimś tam stopniu zdążyły dojrzeć do przynajmniej częściowego uzdrowienia. Wystarczy więc odpowiednia wola zmian (bez niej ani rusz!) i można popychać tematy do przodu (może to co prawda iść opornie i powoli w niektórych przypadkach, ale coś tam idzie).

Jeśli jesteś w tym wszystkim przykładem mocno zmotywowanego rozwojowca, który gna do przodu – jest to kwestią czasu (zazwyczaj kilku-kilkunastu lat), aż dojdziesz do punktu w którym wyczerpią się te wszystkie „względnie dojrzałe” obszary, które były gotowe do większych i mniejszych zmian. W tym momencie możesz odnieść wrażenie, że nagle twój rozwój diametralnie spowolnił – już nie ma wielkich przełomów co kilka tygodni czy miesięcy i ogólnie dzieje się znacznie mniej. Część osób wpada w lekką panikę i zaczyna na siłę kombinować, szukając wrażeń, które były do tej pory, co jest ogromnym błędem.

Realnie bowiem takie spowolnienie, jeśli nie wynika z wycofania się z praktyki czy tłumienia siebie jest bardzo dobrym sygnałem. To jest informacja, że ogarnąłeś największy bałagan i teraz możesz sobie spokojnie dojrzewać do kolejnych rzeczy.

No, właśnie – dojrzewać. Tutaj dochodzimy do sedna, czyli świadomości, że to jest całkowicie normalne, że nasza świadomość i gotowość do urzeczywistniania poszczególnych obszarów naszej prawdziwej natury wymaga spokojnego, niewymuszonego procesu dojrzewania. Im dalej idziemy w nasz rozwój tym mniejsze jest stężenie takiej konkretnej, wymagającej pracy (trudnych konfrontacji z naszym wnętrzem, afirmowania, oczyszczani obciążeń, itd.), a tym więcej jest ugruntowywania pozytywnych zmian poprzez samo życie z tym, co sobie wcześniej wypracowaliśmy. Normalnym jest to, że niektóre obszary (nawet te mocno obciążone) mogą wymagać dodatkowych lat spokojnego dojrzewania, aby nasza świadomość, psychika i emocjonalność były gotowe przyjąć to, co jest konieczne do przyjęcia, aby mogło dokonać się pełne uzdrowienie tematu.

Tutaj jest podobnie jak z pielęgnacją roślin. Jeśli znajdziesz zniszczoną roślinkę, która marniała, zaniedbana w tragicznych warunkach – na początku będziesz miał z nią dużo delikatnej i wymagającej pracy. Trzeba ją przesadzić, wymienić ziemię, dowiedzieć się jak w ogóle dbać o tego typu roślinę, ostrożnie się nią zajmować, żeby ją wyczuć i odkryć jakie traktowanie jej najbardziej służy. Na tym etapie jest najwięcej pracy, ale też najbardziej widoczne i najszybsze efekty, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem. W kolejnych miesiącach i latach ciężko o tak spektakularne zmiany, ponieważ tutaj mamy już stabilny, zrównoważony wzrost. I choć on jest mniej efekciarski, to jest jednak najbardziej praktyczny i pożądany. Oczywiście to, że jest już dobrze i wszystko ładnie idzie do przodu, nie znaczy, że teraz można spocząć na laurach – roślinkę wciąż trzeba pielęgnować, bo zawsze może znowu zmarnieć, jeśli wdrożymy olewanie, zamiast podlewania :)

Wniosek jest więc prosty – docelowo dążymy do właśnie takiego spokojnego, niewymuszonego wzrostu, gdzie z jednej strony nie pospieszamy niczego, ale z drugiej – nie popadamy w olewactwo, jednak cały czas pielęgnując ważne sprawy i dbając o utrzymywanie sprzyjających warunków do dalszego wzrastania. Oczywiście dobrze jest stymulować pozytywne zmiany i wykonywać praktyki, które im sprzyjają, ale koniecznie musimy pamiętać o tym, aby było to wszystko zrównoważone. Tutaj potrzebne jest pozwolenie sobie również na spokojniejsze etapy w ramach których nie dzieje się zbyt wiele, a my po prostu delektujemy się tym, co sobie wcześniej wypracowaliśmy czy w innym przypadku – pozwalamy sobie trochę się potkwić w naszych emocjach i ograniczeniach, aby zregenerować siły, coś przemyśleć czy po prostu dać sobie szansę zmęczyć się bólem na tyle, aby rozbudzić motywację do zmian.

Tylko osoby z wybujałym ego są w stanie uważać, że one już rozumieją i czują tak wiele, że mogłyby łyknąć oświecenie na jeden raz z palcem w nosie, ale tylko „im ta głupia podświadomość przeszkadza” :) Taka zdrowa pokora wymaga akceptacji, że nawet jak siedzisz w rozwoju którąś już dekadę, to na pewnych poziomach wciąż jeszcze jesteś zaślepiony, niedojrzały, niegotowy, uparty, stłumiony, itd. I to jest jak najbardziej w porządku. No bo czy mamy pretensje do dzieci, że mają emocjonalność i zachowania dziecka, a nie dorosłego? I tak w prawidłowym rozwoju dorastania ważne jest to, aby dziecko mogło być dzieckiem we właściwym czasie, tak samo my powinniśmy sobie pozwolić być nieoświeconymi istotami w trakcie naszego duchowego dorastania :)

Komentarze są zamknięte.