Większość ludzi niestety nauczona jest negatywnego motywowania się do działania. Od dziecka słyszmy teksty typu:
– „Ucz się, bo wylądujesz na ulicy”
– „Zrób to, bo się pogniewamy”
– „Jak nie zjesz obiadu, to nie dostaniesz deseru!”
Jest to bardzo powszechny model motywowania, ponieważ jest najprostszy w zastosowaniu – zamiast mądrze, cierpliwie tłumaczyć dziecku pozytywne korzyści z prawidłowego działania (co wymaga również konfrontacji z wątpliwościami, lękami, niechęcią i wieloma innymi czynnikami, które stoją na drodze) wystarczy krótko i konkretnie stworzyć wizję kary/zagrożenia jako narzędzia szantażu.
Powszechność takiego podejścia sprawia, że większość z nas traktuje je jako jedyny słuszny model wzbudzania w sobie jakiejkolwiek motywacji. Wielu osobom nawet nie przychodzi do głowy pomysł, aby spróbować podejść do tematu od drugiej strony, tej pozytywnej. Standardem jest więc terroryzowanie samego siebie (straszenie, wyzywanie, frustrowanie się) aż do momentu w którym nam się zachce i ruszymy tyłek, albo odechce się nam absolutnie wszystkiego.
Wbrew pozorom największy problem mają tutaj ci, którym ten system działa – czyli na ogół doprowadza do realnych działań. Tacy ludzie bowiem dostają dowody na słuszność istnienia całego mechanizmu, kodując sobie przekonanie, że tylko wewnętrzny terror jest w stanie doprowadzić do tych ważnych, potrzebnych działań.
To zaś rzutuje mocno na rozwój duchowy takich jednostek, doprowadzając je najczęściej do pewnego zapętlenia. Osoby budujące wszystko na fundamencie negatywnych motywacji biorą się za siebie szczególnie wtedy, kiedy dzieje się źle w ich życiu. Im jest gorzej, tym większa motywacja – nagle można codziennie medytować, afirmować i sumiennie praktykować różne rzeczy. Gdy się uspokaja, motywacja spada i znów się nie chce siadać do medytacji. To rodzi zaś niebezpiecznie przekonanie, że w życiu muszą dziać się różnego rodzaju nieprzyjemności, abyśmy zajmowali się tym, co ważne. A jeśli świadomie bądź podświadomie mamy duże ambicje czy parcie na rozwój to efekt jest taki, że nie pozwalamy sobie na to, aby było nam zbyt dobrze, aby się tylko nie rozleniwić. A skoro żyjemy w ciągłym napięciu i walce z problemami, to nasz rozwój ogranicza się głównie do gaszenia pożarów, zamiast spokojnego eksplorowania Boskich subtelności.
Tymczasem prawda jest taka, że taki głębszy rozwój zaczyna się właśnie na etapie względnego spokoju – gdy jest nam z grubsza dobrze, bezpiecznie i komfortowo, dopiero wtedy możemy na spokojnie zagłębiać ogrom subtelnych, Boskich energii. Będąc w ciągłym zagrożeniu, napięciu i rozwiązywaniu niekończących się problemów nie ma dostatecznie dużo miejsca na Miłość i wszelkie jej aspekty.
Co ciekawsze – to właśnie wtedy, gdy zacznie być naprawdę dobrze i spokojnie, zniknie potrzeba dla tych wszystkich mechanizmów ucieczkowych, które zaburzały nasz rozwój i ogólne funkcjonowanie do tej pory. Nie będzie już potrzebne lenistwo, nieprzytomność, odcinanie się od siebie, ucieczkowe zabijanie czasu – czując się naprawdę dobrze i bezpiecznie, będziemy samoistnie lgnąć do energii Życia, Miłości i wszelkie cudownych aspektów Boskiego Istnienia. To nie jest prawdą, że jak będzie ci za dobrze, to wszystko będziesz miał gdzieś i już niczym się nie zajmiesz – to jest stan człowieka cierpiącego, więc pozwól sobie wyjść poza swoje cierpienie, stwórz szczęśliwą, radosną przestrzeń i daj się jej ponieść.
Spokój, szczęście, komfort, bezpieczeństwo – to są cechy, które motywują do życia same z siebie. Wystarczy je przyjąć, a pozytywna motywacja do życia i działania będzie czymś, co przychodzi samo, bez żadnego wysiłku, straszenia i wymuszeń :)
Komentarze są zamknięte.