Im bardziej cierpimy, im silniejsze odczuwamy braki czy inne ograniczenia – tym mocniej i rozpaczliwiej pragniemy rozwiązań problemów. To jest całkowicie normalna reakcja zdesperowanego umysłu, za którą jednak idzie podatność na pewną pułapkę. Im bardziej jesteśmy w takim stanie, tym bardziej chcemy rozwiązań NA JUŻ, ponieważ tak bardzo mamy dość i nie chcemy znosić dłużej tego, co przynosi ból. I na tym niestety bardzo dużo osób robi biznes, ponieważ obietnica szybkich, łatwych, magicznych, skrótowych rozwiązań jest czymś, co niesamowicie dobrze się sprzedaje. Praktycznie każdy z nas ma swoje sfery życia, którymi jest sfrustrowany i zmęczony, więc bardzo łatwo o podatność na takie rzeczy.

Jedni robią to z premedytacją, a wielu zapewne tylko bezmyślnie kopiuje trendy, ale efekt jest taki, że w branży rozwojowej dominuje kult sukcesu i to jeszcze opartego na typowo zachodnim podejściu do tematu, czyli szybka kasa, super wakacje, związek atrakcyjnych fizycznie ludzi, wielki dom. A czy to naprawdę jest sednem duchowości i zjednoczenia z własnym sercem? :) Ja myślałem, że chodzi przede wszystkim o poszerzanie świadomości, tworzenie zdrowej relacji z własnym wnętrzem, czucie wewnętrznego spokoju, pogodzenia i zjednoczenia, obcowanie z Miłością itp. itd.

To wszystko prowadzi do tego, że ludzie zdesperowani i cierpiący stawiani są naprzeciw „autorytetów”, które chwalą się okazałymi sukcesami, osiągniętymi dość szybko i sprawnie dzięki cudownym metodom. Oczywistym jest to, że oni też chcą skosztować tak atrakcyjnego życia, które brzmi jak totalne zaprzeczenie ich beznadziejnego położenia (mimo, że tak naprawdę do szczęścia potrzebują raczej zaspokojenia pewnych uczuć, a nie kasy i wakacji), więc rzucają się na te cudowne metody jak wygłodniałe zwierzęta.

Korzystają więc i nawet jeśli są to dobre i sensowne metody, okazuje się, że wcale nie jest tak łatwo, szybko i sprawnie jak sugerowała to ogólna otoczka (sprzedawcy szczęścia rzadko będą mówić wprost, że obiecują szybkie rozwiązania, aby ich nie rozliczać – częściej będą raczej budować nie wprost taki klimat poprzez przerysowywanie pozytywów i omijanie niewygodnych tematów – w razie co, mogą wyprzeć się, że oni niczego nie obiecywali). Skutek jest taki, że osoby, które już były sfrustrowane, frustrują się jeszcze bardziej, co często niestety kończy się albo całkowitą rezygnacją z praktyki albo praktyką „bierno-wegetatywną”, czyli niby robieniem czegoś, ale bez przekonania, entuzjazmu i większego zaangażowania. Właśnie dlatego tak bardzo nie lubię naganiaczy, ponieważ oni żerują na zdesperowanych ludziach, byleby się tylko nachapać, wypaczając i spłycając piękną ideę rozwoju, a przy okazji zabijając (w dłuższej perspektywie, gdy nie ma tak cudownych i szybkich efektów) entuzjazm u wielu osób.

Tymczasem okrutna, ale niezwykle ważna do zaakceptowania prawda jest taka, że im bardziej cierpisz i masz już dość, tym zapewne bardziej się pogubiłeś i tym większa jest potrzeba pracy u samych fundamentów. A to oznacza z reguły pracę na całe lata i nikt ci tutaj nie da taryfy ulgowej tylko dlatego, że już masz dość. To jednak nie musi być nic strasznego. Nie chodzi tak naprawdę o to, aby w sposób dziecięcy, niedojrzały próbować przeskoczyć ze świata koszmarów do świata bajkowych cudowności (które mogą próbować ci wciskać sprzedawcy szczęścia). Chodzi o to, aby kawałek po kawałku odzyskiwać siebie, odbudowywać podstawy własnej samooceny i konfrontować się w coraz bardziej świadomy sposób ze swoim życiem, takim jakim ono jest. To jest piękny proces odzyskiwania wolności, mocy, sprawczości i wielu innych zagubionych aspektów, a tutaj tak naprawdę każdy, nawet najmniejszy kroczek do przodu cieszy. Cieszy tym bardziej, gdy wiemy, że robimy coś prawdziwego, trwałego, co przyniesie realne zmiany, a nie będzie tylko kolejnym, ucieczkowym „naćpaniem się” wizją cudzego szczęścia. Zauważcie, że chowając się w blasku tych niemal oświeconych sprzedawców szczęścia, tylko czujecie się gorzej, porównując się z ich cudownym życiem i walcząc z własną niemocą wobec osiągnięcia tych samych efektów. Tutaj jednak trzeba spojrzeć na siebie i swoje prawdziwe potrzeby. Może dla ciebie sukcesem potrzebnym na teraz nie będą egzotyczne wakacje, ale wstanie z łóżka rano, zamiast leżenia w poczuciu bezsensu. I ja osobiście bym chciał, abyś naprawdę cieszył się z takich sukcesów, ponieważ to jest coś naprawdę dużego i ważnego. Jeśli będziesz porównywał się, tylko stwierdzisz, że to jest dowód twojej żałosności, a to nie jest prawdą. Swój rozwój powinieneś odnosić do swoich potrzeb i położenia, a nie do sytuacji autorytetów, nauczycieli czy innych guru.

Ja pracuję nad sobą już ponad 14 lat, w ramach których były lata naprawdę porządnej i intensywnej praktyki, ale były też takie lata, gdzie praktyka nieco zeszła na dalszy plan, gdy trzeba było zająć nadmiarem spraw życiowych (choć to też jest rozwój, jeśli podchodzimy do tego świadomie). Udało mi pewne obszary mojego życia doprowadzić do takiego stanu, z którego jestem naprawdę zadowolony, ale każdy z tych tematów wymagał czasu, cierpliwości i trudnych konfrontacji. Są też obszary, którymi jeszcze nie zdążyłem zająć się w wystarczającym stopniu, a które potrafią jeszcze mnie stresować, męczyć i frustrować. Nawet ostatnio męczyło mnie więcej stresu, ponieważ ja mam akurat takie wzorce, że schematy lękowe są u mnie zakorzenione bardzo głęboko, u samych podstaw, więc dla mnie to jest temat rzeka, który ciągnie się i ciągnie, rozgałęziając się na wiele różnych obszarów mojej podświadomości. Bardzo się cieszę, że głównie angażowałem się w budowanie relacji ze sobą, ponieważ to daje mi teraz luz pisania wprost o tym, jaki jestem jeszcze daleki od doskonałości i czucia się z tym bardzo dobrze i naturalnie. Bo to jest NORMALNE, że nawet po wielu latach porządnej pracy nad sobą, dalej nie jesteś oświeconym człowiekiem, który nadal ma swoje problemy, ograniczenia i słabości. Pozwolenie sobie na to, przynosi ogromną ulgę, swobodę i luz w praktyce, ponieważ niczego nie trzeba udawać, forsować ani pospieszać.

Chciałbym na koniec jeszcze tylko podkreślić, że mimo, że mam wciąż mam nieuzdrowione problemy – czerpałem korzyści z praktyki już nawet w pierwszych miesiącach i latach pracy nad sobą, kiedy miałem swoje pierwsze efekty, choć całościowo byłem jednym, wielkim pomieszaniem. Ulgę, szczęście i zadowolenie z efektów można bowiem odczuwać już na tych pierwszych etapach, kiedy jeszcze jest się tak głęboko nie powiem gdzie, ale jednak w końcu zaczyna się iść do przodu i COŚ naprawdę zaczyna się zmieniać.

Jeśli spojrzymy na rozwój w ten sposób, pozwalając sobie być nawet takim pogubionym kłębkiem problemów i emocji, to dużo łatwiej będzie nam zbudować entuzjazm i zaangażowanie w praktykę, jeśli nie będziemy stawiać się naprzeciw tych „oświeconych sukcesów”. A im bardziej jesteśmy pogubieni, tym bardziej potrzebujemy tej całej akceptacji, ponieważ ta droga i tak będzie wymagająca i trudna, już nawet bez tego całego umniejszania siebie.

Komentarze są zamknięte.