W dzisiejszych czasach na szczęście się to zmienia, ale jeszcze do niedawna w większości domów dzieci nie miały zdrowej przestrzeni do wyrażania swojego cierpienia czy negatywnych emocji. Powojenne pokolenia, nie radzące sobie ze swoimi traumami, uczyły się nie czuć, zamieniając się w twarde skały lub po prostu chlejąc na umór i tak też wychowywały swoje dzieci, czego skutki odczuwamy do dziś.
Większość z nas była więc wychowywana na „emocjonalnych twardzieli”, którym nie wolno było przejawiać słabości, płakać, odczuwać bezradność. Nawet jak sobie nie radziliśmy, to mieliśmy sobie radzić i już. Jako dzieci siłą rzeczy z pewnością i tak czasem płakaliśmy lub przejawialiśmy różne emocje, a wtedy oprócz agresywnego duszenia tych emocji („Czego znowu ryczysz? Uspokój się!”) mogliśmy słyszeć też, że jesteśmy słabi, przewrażliwieni, zbyt delikatni.
To zaś doprowadziło do pewnego paradoksu.
Z jednej strony nauczyliśmy się być emocjonalnie twardzi, dusząc w sobie emocje i ignorując ból (fizyczny, psychiczny, emocjonalny), ale z drugiej uwierzyliśmy, że jesteśmy słabi i przewrażliwieni. A to ma bardzo poważne konsekwencje, ponieważ wierząc w to przewrażliwienie, zakładamy, że jakby działo się coś POWAŻNEGO to przecież bardzo intensywnie byśmy to czuli. Nie dostrzegamy tego, że zamieniliśmy się w skałę, która mało co czuje i że nawet silne emocje czy fizyczny ból potrafimy mocno ignorować czy bagatelizować. Wierząc w naszą słabość dochodzimy do wniosku, że to nie my jesteśmy tacy twardzi, ale to ten ból jest widocznie na tyle słaby, że nie robi na nas większego wrażenia. W ten sposób mamy ogromną łatwość z umniejszaniu znaczenia tego, co nas dotyka. Z tego powodu do lekarza idziemy dopiero o wiele miesięcy za późno, a na terapię decydujemy się będąc dopiero na skraju pęknięcia.
Ważne będzie więc uświadomienie sobie tego paradoksu i uwolnienie się od wiary w swoją słabość i delikatność, zauważając jednocześnie jak bardzo twardzi, wręcz nieczuli na własne cierpienie się staliśmy. Dopiero to da nam właściwą perspektywę, która ułatwi ADEKWATNE reagowanie na to, co się z nami dzieje. Gdy przestaniemy sobie wmawiać, że jesteśmy zbyt słabi i po raz kolejny MUSIMY wziąć się w garść, zrobi się przestrzeń do tego, aby poczuć, że tak naprawdę jesteśmy zbyt silni, zbyt dzielni, zbyt twardzi. I to czego tak naprawdę potrzebujemy to prawo do tego, aby pozwolić sobie na słabość, bezsilność, płacz i wszelkie inne emocje, które się w nas kotłują. Wtedy też zacznie do nas stopniowo docierać, że tak naprawdę to właśnie to jest prawdziwą siłą, a nie tamto zduszenie straumatyzowanego dziecka.
Komentarze są zamknięte.