Jeśli czujesz, że naprawdę szczerze chcesz sobie pomóc, a mimo wszystko coś stoi ci na przeszkodzie i nie ma zadowalających postępów, mimo działań – trzeba przyjrzeć się tej chęci.

U wielu osób ta chęć jest niestety niekompletna i to jest głównym powodem odbijania się od ściany. Nie zauważamy tego, ponieważ gdy coś nas boli i naprawdę bardzo mocno chcemy, żeby nie bolało, to myślimy, że samo to nastawienie już załatwia sprawę. Skupiamy się tylko na konsekwencjach i to właśnie te nieodpowiadające nam konsekwencje chcemy zmienić, ale często w tym pomijamy już całą przyczynowość, która doprowadziła do danego cierpienia.

Jeśli włożę rękę do ognia i poczuję ból, to nie wystarczy, że zechcę, aby ogień przestał mnie parzyć. Zawężając się do samego bólu, można pomyśleć, że problemem jest ogień i to, że parzy, a rozwiązaniem jest to, żeby przestał parzyć. Żeby sobie naprawdę pomóc, muszę spojrzeć i zadziałać szerzej. Muszę zauważyć, że źródłem problemu nie jest gorąco ognia, ale moje niepotrzebne wkładanie ręki tam, gdzie nie sprzyjających warunków dla niej. Rozwiązaniem nie jest dramatyczne użalanie się nad sobą, że już mam dość bólu i dłużej nie wytrzymam, ale po prostu podjęcie szeregu działań – wyciągnięcie ręki z ognia, schłodzenie i opatrzenie rany, przejście rehabilitacji i gojenia się, cały czas dbając o siebie. Tutaj nie ma szybkiego i łatwego rozwiązania – im dłużej trzymaliśmy rękę w ogniu, tym rozleglejsze będą uszkodzenia i tym dłużej będzie trwać rehabilitacja. Może będzie potrzebna nawet operacja, więc nic przyjemnego. I tutaj zaczynają się schody, ponieważ niby nie chcemy cierpieć, ale jednak może pojawić się opór i bunt przed działaniami naprawczymi.

Dojrzała postawa w rozwiązywaniu problemów wymaga zauważenia od nas, że prawdziwa chęć naprawy wiążę się z gotowością do podjęcia WSZYSTKICH koniecznych działań, niezależnie od tego, co by to nie miało być. Jeśli twoja gotowość ogranicza się tylko do tego, że nie chcesz cierpienia czy innych negatywnych konsekwencji, to nie jest to jeszcze żadna gotowość. Każdy zdrowy na umyśle człowiek nie chce czuć bólu czy znosić innych nieprzyjemności, więc to nie jest żadne osiągnięcie. Taką „gotowość” do rozwiązywania problemów mają już nawet malutkie dzieci, które nie umieją jeszcze chodzić i mówić.

Gdy zaczynasz pytać: „no dobrze, to co mogę czy co powinienem zrobić, aby sobie pomóc?” to jest już dobry kierunek, ale to wciąż nie jest jeszcze to. To dopiero awans z dwulatka do dziecka w wieku szkolnym. Gdy po uzyskaniu czy znalezieniu odpowiedzi, podejmujesz konkretne działania – awansujesz dalej, już na licealistę, ale jeszcze nie dorosłego. Dopiero, gdy po pierwszych porażkach i lepszych bądź gorszych próbach, szukasz dalej, działasz dalej, kombinujesz na wszelkie możliwe sposoby: „co jeszcze mogę zrobić, gdzie popełniłem błąd, co mogę poprawić, jakie inne opcje mam, gdzie jeszcze mogę poszerzyć horyzonty i poszukać nowych pomysłów, co jeszcze mnie ogranicza i sabotuje itd.” – dopiero wtedy można powiedzieć, że naprawdę dojrzałeś i naprawdę szczerze chcesz sobie pomóc. Na tym etapie porażki nawet nie bierzesz pod uwagę – wiesz bowiem dostatecznie dobrze, że jesteś odpowiedzialny za to, co cię spotyka i czego doświadczasz, więc wszelkie niedziałające rzeczy wymagają jedynie czasu, zaangażowania i działania aż do skutku.

Zanim więc we frustracji wykrzyczysz całemu światu, że przecież naprawdę już nie chcesz tego czegoś, co cię dalej obciąża czy ogranicza, to skoro to dalej jest aktywne, to najwyraźniej twoja chęć uzdrowienia jest wciąż zbyt płytka. Najwyraźniej wciąż nie jesteś gotowy i otwarty na podjęcie wszystkich koniecznych zmian w sobie i w swoim życiu. Zamiast więc poddawać się frustracji i złości, lepiej będzie jeśli po prostu poszukasz tych czynników, które stoją na drodze między tobą, a stanem rozwiązanego problemu. Nie zakłamuj siebie, udowadniając sobie i całemu światu, że ty już naprawdę jesteś gotowy (gdybyś był, to nie byłoby w ogóle tematu), tylko uczciwie i z pokorą przyjrzyj się sobie i znajdź te punkty, w których jeszcze nie jesteś gotowy. Pamiętaj, że mamy w sobie wiele sprzeczności, wiec gorące pragnienie uzdrowienia nie wyklucza obecności buntu, oporu, upartości, zaślepień i innych czynników, które nie pozwalają na rzeczywiste zmiany. Brak własnego kontaktu z tymi opornymi częściami nas może sprawiać, że świadomie nie czujemy tego i naprawdę wydaje się nam, że jesteśmy już całkowicie chętni na uzdrowienie bez cienia wątpliwości. Jeśli jednak w praktyce coś nie działa i nie zanosi się na zmiany, to nie ma innej opcji – gdzieś tam muszą się kryć nieujawnione jeszcze aspekty tematu, które wymagają objęcia świadomością i właściwej korekty.

Warto również mieć na uwadze, że dojrzewanie do pełnej gotowości uzdrowienia danego tematu (szczególnie gdy jest to duży i trudny temat) może trwać całymi latami – jest to jak najbardziej normalne, więc nie polecam narzucać sobie presji czy mieć do siebie pretensje o to. Wystarczy, że zmierzasz w kierunku, który tą gotowość pogłębia, zgodnie z twoimi możliwościami, ale uwzględniając też słabości i ograniczenia. Jak zawsze, ważne jest to, aby zachować odpowiedni balans i unikać skrajności :)

Komentarze są zamknięte.