Pracując sobie nad tematami okołofinansowymi zauważyłem, że trafiam na silny opór i niechęć. Zabieranie się za afirmacje szło strasznie ciężko – dużo uciekania od treści, niechęć, żeby w ogóle zacząć czytać dekret, itp.. Temat pieniędzy i zarabiania jak wszyscy wiemy to temat rzeka, więc przez jakiś czas kombinowałem ze zmienianiem wątków – próbowałem podejść od innej strony, szukałem tematów pokrewnych, które mogłyby blokować coś istotnego. Niezależnie jednak od tego, za co bym się zabrał – opór pozostawał taki sam, a ja zaczynałem czuć, że walę głową w mur, którego za cholerę nie mogę zobaczyć :)

No i w końcu dziś przyszło olśnienie – tu nie chodzi o konkretny aspekt tematu pieniędzy, ale ogóle, całościowe podejście do nich. Tutaj może nakreślę tło, aby łatwiej było przekazać w czym rzecz.

W moim rodzinnym domu zawsze było dużo spiny o pieniądze, ale nie dlatego, że ich jakoś bardzo brakowało, ale dlatego, że ojciec (z zaburzeniami narcystycznymi) miał specyficzny stosunek do nich. Pieniądze zawsze były dla niego bardzo ważne, ważniejsze chyba od praktycznie wszystkiego innego. Gdy przyszedłem na świat w 89′ roku, Polska przechodziła drastyczne przemiany wygrzebując przez całe lata 90 z pokomunistycznej nędzy. Moi rodzice finansowo nie wyróżniali się raczej jakoś na tle reszty społeczeństwa, wyprowadzając z rodzinnego domu po tym jak się urodziłem, nie mieli żadnych specjalnych ułatwień. Zwykła, przeciętna praca, mieszkanie w obskurnej kamienicy na 33 metrach w czwórkę, ot taki standard tamtych czasów. Tyle chociaż dobrze, że udało się zrobić kibel w mikrołazience i nie trzeba było wychodzić na wspólny korytarz.

Gdy zacząłem chodzić do szkoły, pamiętam etap, kiedy ojciec zaczynał „robienie kariery” – załapał się do jakiejś tam startującej firmy (która odniosła później spory sukces) z perspektywą na wyższe stanowisko, ale to wiązało się ze studiami zaocznymi. W praktyce wyglądało to więc tak, że potrafił wychodzić w tygodniu o 6 rano, a wracać przed północą, a potem cały weekend zajęcia na uczelni, a w wolnych chwilach nauka. Ten tytaniczny wysiłek oczywiście nie wpływał zbyt dobrze na jego już i tak wcześniej mocno zaburzoną psychikę, więc osobiście pamiętam te lata jako najgorszy etap dzieciństwa – ciągłe krzyki, terror z powodu totalnych pierdół, permanentny stres. Jego obsesyjna pogoń za pieniądzem nie była jak to się zdarza w niektórych domach „dla rodziny” – on to robił głównie dla siebie, a na rodzinie odreagowywał sobie stres i przemęczenie. Normalnością były więc krzyki, bluzgi i naprawdę chore akcje jak np. terror powywiadówkowy, gdzie on w tym wszystkim jakimś cudem potrafił znaleźć czas, aby pójść na zebranie, wrócić na pełnym wkurwie do domu z powodu jakiejś głupiej trójki i maglować przez godzinę czy dwie, krzycząc, wyzywając, przeglądając wszystkie zeszyty jak w jakimś wojsku, itd. Pamiętam nawet jak raz zrobiło mi żółto przed oczami i przez kilka chwil nic nie widziałem, będąc bliskim omdlenia – tak intensywne emocjonalnie to było.

Mijały lata, a mój ojciec piął się po szczeblach kariery, stając się ostatecznie dyrektorem niższego szczebla w jednym z większych banków i zarabiając więcej niż 95% społeczeństwa w tym kraju. Wtedy też mogłem zaobserwować jak bardzo robił to wszystko dla siebie. Jemu wiecznie było za mało tych pieniędzy i wciąż miał spinę o to, że musi się dzielić z rodziną tym co tak ciężko wyszarpał. Wszyscy w domu i tak byli wytresowani, żeby nie chcieć za dużo („myślisz, że cokolwiek ci się należy!?” było jednym z jego ulubionych haseł, zaraz obok „jak ci się nie podoba, to tu masz torbę i wyp**dalaj” – obu wysłuchiwałem już od dziecka), ale siłą rzeczy jakieś pieniądze były potrzebne – choćby na bilet sieciowy na autobus, żeby dojechać do szkoły. Pamiętam jak lubił upajać się poczuciem władzy, że przychodzę do niego po pieniądze, oczywiście wkurzając się i poniżając często („ty to przychodzisz tylko jak potrzebujesz pieniędzy”). Strasznie tego nienawidziłem, bo nigdy nie widziałem, czy będzie się denerwował czy poniżał, ale tak czy siak było to zazwyczaj mało przyjemne. Nie raz bywało to wręcz abstrakcyjne, gdy siedząc na skórzanej kanapie przed swoim gigantycznym telewizorem robił mi wykład o tym, że mógłbym pić więcej herbaty, bo zużywam za dużo wody mineralnej :D

Jak byłem starszy to słyszałem też wiele wyrzutów o to, że jestem leniwy, ponieważ nie chciałem zapieprzać tak jak on i nie stawiałem pracy oraz pieniędzy na samym podium moich życiowych wartości. Wręcz buntowniczo okazywałem jak bardzo mam gdzieś pieniądze i prace, co z moją ascetyczną karmą nie było trudne :)

Mógłbym całą książkę napisać o tego typu rzeczach, ponieważ tego było naprawdę dużo, ale myślę, że to wystarczająco oddaje ogólny klimat.

Przechodząc więc do sedna – ja wiedziałem, że po czymś takim mam kompletnie nasrane w głowie jeśli chodzi o temat pieniędzy. Nie wspominając o latach tytanicznej pracy, żeby w ogóle odbudować samoocenę i całej reszcie rzeczy, które wymagały poukładania. Błędnie założyłem, że wystarczy po prostu usiąść i po kolei rozpracowywać poszczególne, zaburzone aspekty tematu. Nie zwróciłem jednak uwagi na jedno.

Po tym wszystkim, moja podświadomość kojarzy samo zajmowanie się tematem pieniędzy z ogromnym bólem, trudnością, bezsilnością, rozpaczą, buntem („a w tyłku mam twoje pieniądze, mogę być szczęśliwy bez nich!”) i straszną spiną. I ja błędnie myślałem, że różnego rodzaju emocje i opory są tylko kwestią niepoukładanych jeszcze aspektów tematu i że jak je poukładam, to już tych emocji nie będzie. A tutaj chodzi tak naprawdę o podstawowe skojarzenia z pieniędzmi jako takimi. Moje podświadomość dosłownie nienawidziła zajmować się tym tematem, więc pozwalała mi na to tylko w zakresie zadbania o minimum swojego dobra (o tyle dobrze, że podstawy relacji ze sobą mam na tyle dobre, że mimo niechęci podświadomość pozwoliła mi ogarnąć temat w zakresie podstawowym, aby ogarnąć fundamentalne warunki życia, ale dalej już nie chciała w to wchodzić). Ja mogę więc sobie mieć fajną pracę i nawet sobie finansowo jakoś radzić, ale na tym głębszym poziomie zakodowały mi się tak ogromne obrzydzenie tematem i tak dużo złych skojarzeń, że za każdym razem, kiedy przepracowywałem wątki finansowe – to szło mi to jak krew z nosa i z wielkim bólem. No i w pewnym momencie trafiłem na ścianę, ponieważ doszedłem do poziomu, gdzie jest całkiem ok (jak na niskie wymagania byłego ascety :D), ale za cholerę ponad to ok, nie mogłem się przebić. I teraz widzę, że cała trudność polegała na tym, że na drodze stała mi bardzo, ale to bardzo mocno straumatyzowana część podświadomości.

Także dla mnie lekcja na dziś to uczenie się, że zajmowanie się tematem pieniędzy może być – uwaga uwaga – przyjemnością, zabawą, luzem i szczęściem :) Niby coś tak prostego i oczywistego jak teraz o tym myślę, a jednak coś co mi się w głowie nie mieściło przez całe życie. Od razu poczułem o wiele więcej entuzjazmu, żeby się tym zająć porządnie po praktycznie kilku latach uciekania od tematu i zajmowaniu się nim „po łebkach” albo z musu dopiero jak życie przyciskało.

Na koniec mała inspiracja w postaci fragmentu dekretu, który sobie przygotowałem – może komuś się przyda :)

„Uwalniam się od nawyków łączenia pieniędzy z napięciem i stresem. Dla mnie pieniądze są lekkością, przyjemnością i swobodnym przepływem. Pieniądze są radosną, twórczą energią, która krąży po świecie uszczęśliwiając wielu ludzi. Teraz dostrzegam aspekty szczęścia, dostatku i lekkości, jakie wiążą się z pieniędzmi. Od teraz buduję wokół pieniędzy same dobre uczucia, pozytywne nastawienie i radosne oczekiwania. Temat pieniędzy nie jest już problemem – teraz to czysta radość, twórcza zabawa, cudowna lekkość i doświadczenie Boskiej Mocy. Czuję ogromną ulgę uświadamiając sobie, że mogę podejść do tematu pieniędzy z pełnym luzem i radością.”

Komentarze są zamknięte.