Ego, ah to straszne ego…
Ono jest często bardzo cwane, dostarczając nam intryg jak w dobrym serialu pełnym zwrotów akcji. Przez cały sezon walczysz z nim, przezwyciężając słabości i stając się pełnym miłości, zrozumienia i współczucia. W końcu jesteś ponad jego ograniczeniami i zdaje się, że wszystko cudownie się kończy. Jednak w ostatniej scenie po napisach widzimy, że za wszystkim tak naprawdę stało ego w przebraniu, które dokonało fikcyjnego przewrotu na samym sobie, aby ukrócić twoje zapędy i zatrzymać Cię w błogim, ale fikcyjnym zwycięstwie :)
Dla mnie takim skrajnym przykładem jest znany aktor Jim Carrey i to co się działo z nim kilka lat temu (nie wiem jak jest obecnie). Z różnych wywiadów i historii o nim, można było zauważyć, że najpierw miał epizod nadmiernego pęcznienia ego (gwałtowny wybuch bardzo dużej sławy na którą miał spore parcie), gdzie wkładał ogromny wysiłek w budowanie swojej pozycji, już od czasów nastoletnich. Tak bardzo wszedł w odgrywanie kogoś, kim nie jest, że w pewnym momencie zaczął podważać swoje istnienie. Później pojawiła się depresja i inne ciężkie stany, a potem „ratunek” w postaci rozwoju duchowego. Ku konsternacji ludzi Jim zaczął wszystkim opowiadać, że Jim Carrey nie istnieje, wszystko jest iluzją, jego ego umarło, itd. Jednocześnie zachowywał się w sposób irracjonalny, momentami wręcz agresywny – potrafił krzyczeć na ludzi, niszczyć rzeczy w studio podczas wywiadu i generalnie zachowywać się jak małe, rozkapryszone dziecko – a wszystko to okraszone wywodami jak bardzo nie ma już ego, a zachowania te miały być na to dowodem. Czuć było ogromne parcie, które towarzyszyło mu przy robieniu kariery, a teraz po prostu zostało przekierowane na co innego: ZOBACZCIE JAK BARDZO NIE MAM EGO! NO DALEJ, PATRZCIE JAKI JESTEM WOLNY OD EGO!
Nie trzeba być wielkim mistrzem duchowym, aby zauważyć, że to samo ego, które chciało być tak bardzo sławne i podziwiane, teraz po prostu przekierowało swoją potrzebę na bycie uduchowionym i wolnym od ego. Zmieniło się tylko tło, ale rdzeń pozostał dokładnie ten sam. Jest to typowy przykład realizowania wewnętrznych sprzeczności, gdzie jedna część nas jest już naprawdę zmęczona i chce coś zmienić, ale jednocześnie inna część nie potrafi sobie odpuścić tego, co było wcześniej. W efekcie realizuje się więc nowy-stary program, będący zmianą, która realnie nic nie zmienia, ale daje solidne wrażenie zmiany i wszyscy są „zadowoleni”.
Powyższy przykład jest dość skrajny, prawdopodobnie ze względu na jakieś większe załamanie nerwowe, które aktor przeżywał, ale dobrze oddaje to, co się dzieje u większości ludzi. Większość z nas przeżywa coś podobnego, ale zazwyczaj na mniejszą skalę i w dużo subtelniejszy sposób, a co za tym idzie – znacznie trudniejszy do zidentyfikowania.
Moja rada jest taka, że zdecydowanie nie powinniśmy demonizować ego ani namiętnie walczyć z nimi. Ego rozpada się stopniowo wraz z rozwojem naszej świadomości i duchowym dojrzewaniem, a to nie są procesy, które można wymusić przemocą czy przyspieszyć na siłę. Nie należy się wstydzić ani bać własnego ego, lepiej się z nim oswoić, ponieważ to wszelkie przejawy nieakceptacji i innych emocji są tym, co wikła w jakieś dziwne gierki z nim.
Słowo klucz tutaj to pokora, ale ta prawdziwa i zdrowa pokora. Nie mam na myśli tej wypaczonej wersji, która miała nas umniejszać (np w wydaniu religijnym) albo tej, która jest tylko kolejną formą ukrycia się ego (fałszywa pokora). Ta najprawdziwsza pokora pozwala nam na akceptację naszych ograniczeń, ponieważ w jej ramach dopuszczamy do siebie to, że choć mamy Boski potencjał do doskonałości, to na razie jesteśmy dopiero na drodze do jego realizacji i nasza niedoskonałość jest czymś normalnym, zwyczajnym. Powinniśmy z miłością i akceptacją przyjąć tą „gorszą” część siebie, zamiast robić jakieś mentalne fikołki i zgrywać przed sobą i światem, że jesteśmy ponad coś, co w rzeczywistości jest sporym kawałkiem naszej osobowości. Przekonywanie siebie i innych do tego, że coś jest inne niż realnie jest, nie sprawi, że magicznie stanie się to prawdą :) Możemy oczywiście oszukać ludzi, oszukać nawet siebie, ale kłamstwo zawsze ma krótkie nogi i ta iluzja, której podtrzymywanie kosztuje nas tak wiele wysiłku, z czasem pęknie, co będzie mało przyjemnym doświadczeniem.
Ego tak naprawdę znika, gdy wygasną wszelkie próby bycia jakimś (w tym bycia oświeconym, uduchowionym, wolnym od ego, itd.), a zostanie to wszystko przetransformowane w czyste doświadczenie siebie. Nie mamy niczego tworzyć, budować, nakręcać, ponieważ u podstaw my już jesteśmy kompletni. Po co mamy tworzyć coś, co już jest w pełni gotowe? Wystarczy tylko nauczyć się to czuć, przejawiać, doświadczać i obejmować świadomością.
Ego buduje, tworzy, szuka, dąży, udowadnia, walczy. Nie-ego po prostu jest :)
Komentarze są zamknięte.