Dużo ludzi, którzy w dzieciństwie nie zaznali dostatku uczuć ze strony rodziców, w dorosłym życiu odczuwa przymus zadowalania innych ludzi (niekoniecznie wszystkich, czasami chodzi o określony typ czy określone jednostki, które na poziomie emocjonalnym mają zastąpić mamusię czy tatusia). To jest taki stan małego dziecka, które wciąż i wciąż walczy o uwagę/uznanie/miłość czy cokolwiek tam innego, co jest tak niezwykle ważne dla niego.
To z kolei buduje w podświadomości bardzo niefajny wzorzec stawiania siebie niżej od innych. Jest się tym małym, niezaspokojonym dzieckiem, które rozpaczliwie potrzebuje czegoś od tej drugiej osoby, zaś po drugiej stronie mamy kogoś, kto teoretycznie nie potrzebuje od nas niczego (z naszej perspektywy nie jesteśmy nikim specjalnym dla niej). Tak jak w przypadku relacji rodzic-dziecko, nie ma tutaj równowagi w myśl założenia, że rodzice przeżyją bez dziecka, ale dziecko bez rodziców już nie bardzo.
Zatrzymując się więc w emocjach dziecka, odtwarzamy emocjonalnie tą nierównowagę, odczuwając jednocześnie desperacje, bezsilność czy rozpacz związaną z przekonaniem, że nasze przetrwanie (choćby tylko psychicznie i emocjonalne) zależy od tego, czy uzyskamy uwagę/miłość/cokolwiek innego od tej osoby, a ona najzwyczajniej w świecie może mieć nas w tyłku, nie zwracając uwagi na nasze wewnętrzne dramaty (tak samo jak nie zwracali dostatecznej uwagi na to rodzice).
Takie schematy doprowadzają ludzi nawet do skrajności – np. płaszczenia się przed innymi, tworzenia sobie sztucznej osobowości i sztucznych zachowań, które mają być atrakcyjne w oczach tych, o których miłość i uwagę zabiegamy. Każde, nawet drobne odrzucenie ze strony „ważnych” osób (np. kąśliwa uwaga, negatywna ocena, wyśmianie czegoś w nas) zamienia się w silny dramat emocjonalny, ponieważ odtwarzane są emocje dziecka odrzucanego przez rodziców.
Aby wyjść z tego schematu trzeba zwrócić uwagę przede wszystkim na jedną rzecz – to nasze zabieganie o miłość, tak naprawdę nie było działaniem, które rzeczywiście tą miłość mogłoby przynieść. Tak naprawdę to było odtwarzanie STARANIA SIĘ o nią, ale w kontekście braku i odrzucenia jako oczekiwanego rezultatu. Dopóki emocjonalnie silnie utożsamiamy się z niekochanym, nieważnym, niepotrzebnym, itd. dzieckiem, to wchodzimy w jego rolę w relacjach z innymi (szczególnie w tych ważnych dla nas relacjach), a więc z założenia to co robimy nie służy realnemu zaspokojeniu, a raczej odtwarzaniu tych traumatycznych, nieuzdrowionych emocji w których utknęliśmy.
Konieczne będzie więc skonfrontowanie się z tymi emocjami i przekroczenie ich, aby można było zrobić miejsce pod wzorzec zaspokojenia – zaspokojenia, które w pierwszej kolejności dajemy sobie sami w relacji ze swoim wnętrzem, a które potem może przelać się na świat zewnętrzny.
Ważne jest również zauważenie całego tego błędnego schematu. Zwrócenie uwagi na to, co ze sobą robimy, kiedy stawiamy innych w roli pseudo-rodziców od których zależy nasze szczęście, przetrwanie i inne kluczowe sprawy. Nie możemy siebie umniejszać, poniżać i odrzucać (zastępując sztuczną, rzekomą lepszą maską), aby coś dostać od innych, ponieważ wtedy z założenia już pogłębiamy destrukcję naszej samooceny, a co za tym idzie – problem staje się coraz gorszy z czasem.
Jeśli mamy naprawdę dostawać od innych miłość i inne cudowności, musimy stać się tego godni, ale nie w ich oczach, a w naszych własnych. Jeśli nauczymy się patrzeć na siebie, jak na cudowną istotę, która zasługuje na całe dobro tego świata, z pewnością znajdą się osoby, które będą podzielać ten pogląd i będą nas tym dobrem obdarzać sami z siebie. Nie będzie już konieczna walka i „zdobywanie” miłości innych – ona po prostu będzie naturalnie i swobodnie płynąć, tak jak płynie do każdego otwartego serca w całym wszechświecie :)
Komentarze są zamknięte.