W pracy nad samooceną niezwykle ważne jest to, aby dobrze zrozumieć co właściwie robimy i dlaczego. Bardzo dużo osób ma z tym problem, ponieważ ich główną motywacją do terapii jest zmęczenie czy zniechęcenie samym sobą. Nie podoba się nam to jacy jesteśmy, jak się przejawiamy, jakie mamy wady, problemy i ograniczenia. Chcemy więc to zmienić na coś lepszego, ale u podstaw tej intencji buduje się toksyczne odrzucenie samego siebie. Po prostu nie lubimy czy wręcz nienawidzimy jakichś części siebie i chcemy je za wszelką cenę wyplenić.

A w tym nie ma miłości i wrażliwości, które są tak niezwykle potrzebne w tych często trudnych i delikatnych procesach budowania kontaktu z własnym wnętrzem.

Naprawdę wiele osób wierzy w to, że rozwój polega na przeskakiwaniu samego siebie, tworząc na siłę tą lepszą, atrakcyjniejszą, ciekawszą, bogatszą, itd. wersję siebie. To jest takie proste rozumowanie na zasadzie: „pozbywam się tego, czego nie chcę i w miejsce tego, wprowadzam coś lepszego”. To założenie samo w sobie wcale nie jest głupim pomysłem, ale problemem jest bardzo powierzchowne podejście do realizacji go.

Widzicie, rzecz w tym, że tutaj trzeba sobie dać czas i przestrzeń, aby do pewnych rzeczy dojrzeć w sposób naturalny. Droga do realizacji naszego doskonałego potencjału prowadzi bowiem w pierwszej kolejności poprzez nasze niedoskonałości. Musimy najpierw je odkryć, zrozumieć, dać sobie odpowiednią dawkę uwagi, zrozumienia, akceptacji i przebaczenia. Trzeba nauczyć się siebie akceptować z danym problemem, nauczyć się poruszać w nim, zbudować kontakt z tą częścią nas, która w nim utknęła i przede wszystkim podejść do wszystkiego z miłością, luzem i delikatnością. To nie ma być żadne wypleniania obrzydliwego robactwa. To ma być delikatny proces uzdrawiania naszego skrzywdzenia, prowadzony mądrze i z wyczuciem.

Wyobraźcie sobie, że jesteście po złamaniu ręki. Jak dochodzi się do pełnej formy? Ano najpierw trzeba iść do lekarza, aby się tym złamaniem zajął i włożył nam rękę w gips. Potem potrzebne są tygodnie oszczędzania się (a więc akceptujemy nasze ograniczenie i uwzględniamy je w naszym funkcjonowaniu) i cierpliwego dochodzenia do pełnej sprawności.

Jak by to wszystko wyglądało, gdyby ktoś nie chciał zaakceptować swojego stanu i poszedłby z tym gipsem grać w koszykówkę? Raczej nie skończyłoby się to zbyt dobrze :)

Niestety czy stety, „złamania” naszej duszy nie zawsze są tak bezpośrednio oczywiste, więc dużo łatwiej jest je ignorować i udawać, że ich nie ma. Stąd też cały wysyp osób, które próbują na siłę ignorować swoje ograniczenia, budując sobie sztuczną tożsamość – kogoś bardziej uduchowionego, wolnego od pożądań czy lęków, kogoś atrakcyjniejszego niż wynika to z ich podświadomych przekonań, itp. itd. Dla nich miarą sukcesu jest takie zduszenie tej cierpiącej części ich wnętrza, aby ona się w końcu zamknęła i pozwoliła realizować to, co sobie wymyślili.

Ile osób wykorzystuje w tym niecnym celu choćby afirmacje – „gwałcą” swoją podświadomość pozytywnym przekazem: 'jestem wartościowy, jestem kochany, jestem wystarczająco dobry”, ale nie słuchają co ta podświadomość ma do powiedzenia na ten temat, ponieważ nie podoba im się to, co mogliby usłyszeć. Oni nie chcą słuchać, oni chcą wprowadzać pozytywny stan już teraz, bez względu na wszystko. A przecież afirmacje powinny być raczej kołem ratunkowym, które wyciąga z ciężkich emocji, potrzebą wzbudzenia w sobie pozytywnego uczucia lub wyrazem dążeń do celów własnego serca. Na pewno nie powinny być narzędziem terroru i chorych ambicji.

Ja sam pracuję nad sobą już od ponad 13 lat i choć jestem niesamowicie zadowolony z wielu zmian, to wciąż też jeszcze wiele przede mną. Nadal mam swoje ograniczenia i nieprzepracowane do końca tematy, ale to jest dla mnie całkowicie naturalne. Nie walczę z tym, ponieważ to jest dla mnie takie zwykłe, ludzie i zwyczajne. Po prostu na spokojnie sobie dziabię kolejne rzeczy, które są dla mnie istotne i tak to sobie wszystko idzie do przodu. Nie widzę powodu, ani do wstydu ani do szarpania się ze sobą, tylko dlatego, że coś tam jeszcze nie do końca działa tak, jak powinno :) I właśnie takie podejście polecam – bez nadmiernych oczekiwań, bez presji i robienia czegokolwiek na siłę czy wbrew sobie. W końcu czy nie o to chodzi w zdrowej relacji ze sobą, aby się dogadać ze swoim wnętrzem odnośnie wszelkich ważnych tematów, w tym również kwestii pracy nad swoim wnętrzem? :)

Komentarze są zamknięte.