-„Maaaamoooo! Zobacz jak zjeżdżam! Zobacz!!!” – każdy z nas zapewne kojarzy dziecięce wołanie o rodzicielską uwagę. Jest to dosyć powszechne zjawisko, ponieważ jest to naturalne, że na wczesnych etapach dorastania, dzieci są bardzo wpatrzone w rodziców. Rodzic (nawet ten toksyczny) stanowi dla dziecka pierwszy poważny autorytet, który dopiero w późniejszym wieku zacznie być podważany. Do pewnego momentu jednak rodzic jest wyrocznią, a dziecko nieustannie poszukuje jego uwagi, aby badać reakcje, sprawdzać, co jest dobre, a co nie, szukać potwierdzenia dla siebie i swoich działań. No i oczywiście próbuje na rodzicu zrobić takie wrażenie, aby dostać miłość, uwagę, bliskość, uznanie czy coś innego, równie dla niego ważnego w danym momencie.

W zdrowych domach, gdzie rodzice dają dziecku dostatek wszystkiego co mu potrzebne, ono się uczy, że nie musi krzyczeć i zwracać się na siebie uwagi, aby było mu dobrze. Rodzic przychodzi sam z siebie i robi to co trzeba, kiedy trzeba, więc żadna dodatkowa ingerencja nie jest potrzebna. Niestety w wielu domach to tak nie funkcjonuje i spora część dzieci nie tworzy w sobie takiego poczucia zaspokojenia. Utykają one w poczuciu braku i potrzebie desperackiego zwracania na siebie uwagi – krzykami, zachowaniami odstającymi od normy czy czymkolwiek innym, co w jakiś sposób robiło wrażenie na rodzicu (niekoniecznie pozytywne, ale grunt że pojawiało się więcej uwagi, której był tak duży głód).

Dzisiejszy świat mediów społecznościowych niesamowicie pokazuje jak duża jest skala problemu. Na każdym kroku mamy mnóstwo dorosłych ludzi, którzy z poziomu niezaspokojonego dziecka krzyczą: „Zobaczcie jaki jestem super!”. Ogromne ilości filmów, zdjęć i postów, które wyglądają jak wzajemne przekrzykiwanie się, kto jest lepszy, fajniejszy, bogatszy, bardziej uduchowiony, osiągnął większe sukcesy, ma cudowniejsze życie, itp. itd. Wiele osób praktykuje ekshibicjonizm życiowy, pokazując co jadła, jak, gdzie i z kim spędziła czas, każdy wyjazd, każde zdarzenie, nawet to intymne, gdzie tak naprawdę powinno się po prostu w pełni doświadczać tego, co się dzieje, a nie poświęcać połowę uwagi na tworzenie relacji dla całego świata. Szczególnie mocno to dotyka młodych ludzi, którzy wychowywani byli przez tablet i wiecznie zajętych rodziców – to właśnie w internecie dostawali jakieś ochłapy uwagi czy docenienia, więc teraz wręcz sztucznie kreują sobie różne działania, aby dostać kolejne lajki i komentarze, uzależnieni od nich jak od narkotyku.

To, co zaczynało się niewinnie od zwykłego pochwalenia się czymś prawdziwym, zamienia się w wymyślne reżyserowanie całych sytuacji i scen, których jedynym celem jest zbudowanie określonego obrazu siebie i zdobycie pożądanej uwagi. To jednak nie zapełnia wewnętrznej dziury, więc głód pozostaje niezaspokojony, a my tylko czujemy, że chcemy więcej i więcej. Internet jest pełen zdesperowanych krzyków: „Mamo, zobacz! No zobacz mnie w końcu!”

Warto zauważyć, że gonienie za uwagą nie jest rozwiązaniem. Potrzebujemy ją sobie sami dać, w końcu zwrócić się do własnego wnętrza i zauważyć, że jeśli nauczymy się sami siebie naprawdę szczerze kochać, to absolutnie nie musimy zabiegać o miłość innych ludzi – ona sama przychodzi w sposób naturalny i niewymuszony. Wtedy też dociera do nas, że o ile nie ma nic złego w tym, że się od czasu do czasu czymś podzielimy czy pochwalimy, to jednak jest też sporo doświadczeń, które warto zachować dla siebie czy podzielić się w gronie naprawdę bliskich osób. Jest naprawdę wiele pięknych chwil, które warto po prostu chłonąć i być w nich 100% obecnym, zamiast szukać aparatu czy kręcić „lajfika” na facebooku. Są też rzeczy prywatne, bardziej intymne i rodzinne, które warto uwiecznić, ale może jednak wstawiając zdjęcia do rodzinnego albumu, a nie do sieci :)

Komentarze są zamknięte.