Każdy z nas posiada tzw mroczną stronę osobowości, czyli coś co odczuwamy jako niezwykle brzydką, złą, wstydliwą, spaczoną, negatywną, itd. część siebie. Oczywiście u każdego przyjmuje to inną formę i w różnym stopniu jest przejawiane na zewnątrz. Nie zawsze muszą tkwić w nas nie wiadomo jak złe rzeczy i niekoniecznie też są one dopuszczane do działania ze względu na wewnętrzne hamulce czy lęk przed konsekwencjami.

Mniej istotne jednak jest to co tam się przejawia, a większe znaczenie ma to jak się z tym czujemy. Człowiek, który w ramach swoich zaburzeń bywa po prostu nieco zbyt egoistyczny i krytyczny wobec innych, może czuć się ze sobą znacznie gorzej niż ten, który znęca się nad małymi, słodkimi kotkami. Często jest tak, że ci którzy mają nieco większą samoświadomość w tym co robią, ale jeszcze nie udało im się przekroczyć danego problemu – bardziej sobie suszą o to głowę.

Każdy z nas też naturalnie dąży do miłości, co jest szczególnie silne wśród dusz, które w tej miłości już trochę poprzebywały i mają pamięć tego stanu. Pojawia się więc silny konflikt wewnętrzny między tą częścią nas, która chce utożsamiać się z miłością i dobrem, a tą która uwierzyła w swoje spaczenie i zło.

Jednym z najczęstszych motywów tego konfliktu jest zatracanie w we własnym poczuciu gorszości i niezasługiwania na dobro. Zaplątanie w negatywach sprawia, że utożsamiamy się z nimi i wierzymy w to, że rzeczywiście jest coś grubo nie tak z nami, a skoro tak jest – to najwyraźniej nie jesteśmy godni tych pięknych, doskonałych uczuć i darów ze świata miłości. Niegasnąca potrzeba miłości, której nie potrafimy zaspokoić, tkwiąc w naszym mroku, zaczyna coraz bardziej drażnić, wzbudzając bardzo nieprzyjemne emocje, więc zaczynamy ją dusić w sobie. Nie moja wiele czasu i już taka dusza pakuje się np. w praktyki religijne, gdzie uderza w swoje serce powtarzając coś o swojej wielkiej winie i pielęgnując wizje siebie jako marnego robala, pyłu, który nie jest godzien, aby nawet na Boga i miłość patrzeć. Alternatywnie można też popaść w szaleńczą autodestrukcję, zasilaną nienawiścią do siebie za to, że jest się takim „gnojem” nie zasługującym na miłość.

Pomysłów jest wiele, ale wszystkie łączy pewna cecha – przekonanie, że te brzydkie rzeczy w nas są czymś, co pozbawia nas prawa do szczęścia, dobra i miłości. Tymczasem jest dokładnie na odwrót – te wszystkie wypaczenia sprawiają, że potrzebujemy jeszcze więcej miłości i dobra niż normalnie, aby to wszystko naprostować. Skoro jesteśmy zagubieni, skrzywdzeni i cierpiący, to właśnie miłość jest tym, co może nas uzdrowić i uwolnić od bólu.

Miłość to nie jest żadna elitarna energia dla zasłużonych. To jest pięknie, BEZWARUNKOWE uczucie, które szanuje naszą wolę i granice, więc nie pcha się na siłę tam, gdzie nikt go nie zapraszał. JEDYNE co wstrzymuje naszą możliwość przejawiania miłości to zafiksowanie, w którym sami sobie tego prawa odmawiamy. Różne skomplikowane rzeczy potrafią na tym narosnąć, ale u podstaw to jest tylko i wyłącznie nasze własne wstrzymywanie się przed miłością, która tak naprawdę wala się wszędzie w dostatku i wystarczy tylko po nią sięgnąć. Nawet nie trzeba się schylać, wystarczy jedynie wyraz szczerej woli :)

Nie obchodzi mnie jak bardzo napieprzone masz w głowie i w emocjach. Nie obchodzi mnie co zrobiłeś czy co dalej robisz – dla mnie, dla Ciebie i dla całego świata jest korzystniej, gdy pozwalasz sobie na miłość, szczęście i całe dobro, jakie istnieje. Zabraniając sobie tego wszystkiego, siłą rzeczy jedyne co pozostaje, to energie, które wspierają dalsze wypaczanie, czyli pogłębia się negatywne oddziaływanie na siebie i innych. Korzyść z tego więc żadna. Im szybciej sobie pozwolisz na miłość, mimo swojego mroku, tym szybciej się od niego uwolnisz i będzie lżej zarówno Tobie, jak i Twojemu otoczeniu :)

Także proszę, nie wstrzymujcie się i częstujcie się miłością, dla każdego starczy :)

Komentarze są zamknięte.