Każdy z nas ma w sobie ogrom myśli, wyobrażeń, emocji, które tworzą nasze PRZEKONANIA. Przekonania, czyli coś, co sprawia, że jesteśmy mniej lub bardziej pewni naszej własnej interpretacji rzeczywistości. To, co mamy w głowie kieruje tym, co świadomie uznajemy za prawdę, a co za kłamstwo.

Dość naturalnym zjawiskiem jest to, że nasze własne przekonania (zarówno te świadome, jak i podświadome) traktujemy jako bliższe prawdy niż cudze. W końcu one są oparte na NASZYCH emocjach i doświadczeniach, czyli czymś dużo bardziej namacalnym dla nas niż cudze emocje i doświadczenia.

Ah, jak często mylimy się i błądzimy, kompletnie tego nieświadomi. Czasami i nawet atakujemy innych, za to, że nie akceptują prawdy – prawdy, czyli tego co nasze myśli i emocje uznały za rzecz jedynie słuszną.

A przecież tak ogromna część naszych wyobrażeń czy emocji to sztucznie uwarunkowane twory, efekt pogubienia i pomieszania, licznych kombinacji i ucieczki od siebie prawdziwego. I my to traktujemy jako najwspanialszy wyznacznik prawdy?

Tutaj może pomóc tylko budowanie zdrowej pokory, czyli pewnego dystansu do własnych przekonań, ale bez drugiej skrajności, czyli nadmiernego podważania siebie. Czucie pewności siebie i swoich uczuć czy przekonań jest czymś jak najbardziej potrzebnym i wartościowym, ale w tym wszystkim można i powinno się zachować pewną elastyczność.

Po sobie zauważyłem, że na przestrzeni lat, medytując i poszerzając świadomość – zwiększa się nie tylko ilość tego, jak dużo wiem i rozumiem, ale również świadomość tego, jak wiele jeszcze nie wiem i nie rozumiem. Można więc powiedzieć, że coraz więcej wiem i równocześnie coraz więcej nie wiem :)

Nie ma jednak nic strasznego w tej pozornej sprzeczności, a wręcz przeciwnie – coraz mniej zakłamywania się czy upierania przy swoich przekonaniach przynosi ulgę i spokój ducha. Coraz bardziej czuje się, że nie potrzeba walczyć o swoje przekonania ani wciskać ich na siłę innym. A pielęgnując poczucie zaufania do Boskiego prowadzenia, maleje również potrzeba wiedzenia i kontrolowania wszystkiego. Jeśli jakaś wiedza naprawdę będzie mi do czegoś potrzebna, to się tego dowiem prędzej czy później, w taki czy inny sposób. Nie muszę wiedzieć wszystkiego, nie muszę gonić za wiedzą w lęku, że coś mogłem przegapić. Mogę po prostu skupić się na tym, co realnie jest ważne na tu i teraz.

I o to właśnie chodzi – nie, żeby wiedzieć za wszelką cenę, ale aby po prostu być – przytomnym, świadomym, czującym.

Komentarze są zamknięte.