Praktycznie każdy, kto nie przepracował terapeutycznie swojego dzieciństwa, w jakimś stopniu goni za aprobatą i miłością rodziców. Oczywiście w wielu przypadkach nie jest to bezpośrednie i świadome gonienie. Niektórzy mogą poczuć wręcz złość, bo przecież co jak co, ale od rodziców to oni niczego nie chcą i mają głęboko gdzieś tą ich miłość. Ten bunt jednak u podstaw wynika z tego samego źródła – tu też mamy dziecko, które próbuje udowodnić sobie i innym, że czegoś nie chce, ale emocjonuje się i buntuje, ponieważ w gruncie rzeczy jest to dla niego ważne. Jak czegoś naprawdę nie chcesz, to nie chcesz – nie musisz tego ostentacyjnie pokazywać światu ani się denerwować.
W wielu przypadkach gonitwa za rodzicielskimi uczuciami zostaje przeniesiona na zewnątrz. Tam gdzie z rodzicami już naprawdę nie da się nic ugrać, albo nie jest to możliwe (np. z powodu ich śmierci) znajdujemy sobie nowy obiekt – najczęściej będzie to partner związkowy na wzór mamusi/tatusia (lub obojga jednocześnie). Taka osoba nie musi być dokładnym klonem rodzica – grunt, że pojawiają się te same, dominujące cechy, z którymi rodzic był mocno utożsamiany np. życiowa ofiara lub dominujący narcyz.
Załóżmy, że jest sobie mężczyzna, który miał wiecznie krytykującą go matkę. Jako dziecko jak to każde dziecko, pragnął miłości od mamy, ale zamiast tego był wiecznie odrzucany, krytykowany i umniejszany. Świadomie więc pewnie dość szybko poddał się i nie próbował żadnej miłości od niej dostać, ponieważ nie widział na to żadnych szans. Jednak w jego emocjach, z zamrożonej, dziecięcej części jego psychiki – ten głód miłości cały czas sobie żył. I nawet jak już miał dość niemożliwych prób zaspokojenia swojej matki, aby dostać choć odrobinę aprobaty, to w dorosłym życiu, podświadomie przyciągał sobie podobne kobiety. Nie po to, aby sobie dowalić, ale dlatego, że w emocjach cały czas działał ten prosty, nielogiczny (bo czysto emocjonalny) mechanizm – „chcę dostać miłość od mamy”. Podświadomość szukała więc sobie „zastępczych mam”, czyli kobiet na które można było przeprojektować ten cały cyrk i odegrać znajome wzorce, aby próbować dalej.
W tym wszystkim nie chodzi o to, aby dostać miłość jako miłość, ale żeby dostać konkretnie „miłość mamy”, czyli to, co niekochane dziecko utożsamiało z matką i czego od niej pragnęło. Stąd zamiast przyciągnąć sobie sensowną kobietę i rzeczywiście dostawać od niej prawdziwą miłość – podświadomość upiera się przy tym, aby uzyskać ją od osoby na wzór matki, aby zaspokoić to cierpiące dziecko. A całe nieszczęście polega na tym, że cały wzorzec powstał właśnie z tego powodu, że matka była niezdolna do kochania, a więc tak samo będzie z kobietami na jej podobieństwo.
Tutaj często działa takie proste, emocjonalne rozumowanie dziecka „skoro mama mnie nie kochała, to coś było ze mną nie tak – muszę więc to zrozumieć albo zmienić, aby być znów pełnowartościowym człowiekiem”. To jest takie szukanie odpowiedzi lub rozwiązań u osoby, która była źródłem problemu. Coś na zasadzie „skoro ona mi to odebrała, to tylko ona może mi to oddać/naprawić mnie”. Podświadomość ma więc z reguły cały szereg powodów, aby się upierać przy rodzicach czy osobach na wzór rodziców.
Droga do uwolnienia z tego błędnego koła prowadzi więc przede wszystkim poprzez świadomie zrozumienie co tu się właściwie działo i zbudowanie świadomego kontaktu z wewnętrznym dzieckiem, aby móc je samodzielnie obdarzyć miłością, zrozumieniem i wszystkim tym, czego będzie potrzebowało, aby ruszyć dalej. Trzeba zaakceptować to, że tej miłości nie było i może nigdy jej nie być. Warto również zauważyć, że w żaden sposób nie umniejsza to wartości dziecka czy jego zasługiwania na miłość. W końcu to jak się zachowywała zaburzona matka w stosunku do własnego dziecka, świadczy o matce, a nie o dziecku. No i wreszcie, kluczowe będzie przekierowanie swojego pragnienia miłości tam, gdzie będzie ono mogło być zaspokojone w zdrowy sposób. W samym otwieraniu się na miłość, warto wyróżnić trzy aspekty, które warto równocześnie rozwijać – miłość do siebie, dostrzeganie i świadomość miłości Boga do nas oraz zauważanie i otwieranie się na miłość ze strony świata i ludzi.
U podstaw tak naprawdę nie ma to większego znaczenia, czy jesteśmy kochani przez rodziców czy też nie. Mamy tak ogromne możliwości przejawiania miłości do siebie na różnych poziomach, że do pełni szczęści wystarczy nam tylko odpuścić sobie gonienie za ludźmi, którzy tej miłości dla nas nie mają. Wtedy robi się zdrowa przestrzeń, aby naturalnie pojawiła się miłość w najlepszy dla nas sposób – ona bowiem cały czas do nas płynie i szuka różnych dróg dojścia do nas. Uzdrawiając więc to wszystko, co „zawiesiło się” na gonienie za niemożliwą miłością, dajemy jej możliwość, aby przejawiła się w naszym życiu w taki, czy inny sposób. :)
Komentarze są zamknięte.