To jest niesamowite jak ogromna ilość ludzi czuje się gorsza z powodu braku sukcesów w konkretnych sferach życia. To tak jakby naszym obowiązkiem było mieć super związek, kupę kasy, prestiżową pracę, wygląd modela, ciekawe pasje i egzotyczne podróże. Tą wizję niestety często karmią wszelkiego rodzaju coache i duchowi nauczyciele, którzy sami wpadli w tą społeczną pułapkę. Wierząc, że spektakularne sukcesy są wyznacznikiem urzeczywistnienia, sami do nich dążą za wszelką cenę, aby potem pokazywać światu swoją „kompetencje do pomagania innym”. Część z nich robi to wręcz na wyrost, często koloryzując, pomijając niewygodne fakty czy nawet i bezczelnie oszukując.
W końcu czy np. specjaliście od związków może rozpaść się związek? Ja uważam, że jak najbardziej, ponieważ różne historie i intencje mogą się odgrywać na różnych etapach życia i nie ma w tym nic złego, ani umniejszającego. Niestety większość ludzi ocenia dość powierzchownie, więc jeśli temu przykładowemu specjaliście zależy na uwadze i klientach, może łatwo się przestraszyć krytyki i zacząć po prostu wciskać kity – tłumacząc, że tak właśnie miało być, było tu super korzystne i miało niesamowity sens. Inni potem uważają się za gorszych, jak u nich rozpadają się związki i nie ma to jakiegoś głębszego, duchowego sensu.
Społecznie mamy więc ogromne parcie na sukcesy, które jest nakręcane zarówno przez tych, którzy je osiągnęli, jak i tych, którym się wydaje, że powinni je osiągać. Mało tego – ci wszyscy coache, trenerzy i nauczyciele wierząc w nadrzędność życiowych sukcesów, nie tylko budują swój wizerunek wokół nich, ale również je sprzedają innym. Taka osoba osiąga lub udaje, że osiągnęła COŚ, publicznie się w tym pławi, pokazuje jakie to wspaniałe, że to ma, rozbudzając w ten sposób pożądanie wśród tych, którzy nie mają tego CZEGOŚ. A gdy pojawia się pożądanie, wystarczy już tylko zacząć sprzedawać drogę do tego cudownego sukcesu i interes się kręci.
Dla zobrazowania – to trochę tak jakbym wypromował np. uprawę rzodkiewki. Wrzucałbym codziennie zdjęcia mojej uśmiechniętej twarzy na tle ogródka z rzodkiewką, rozpisywał się o cudownych właściwościach rzodkiewki, o tym jak zmieniła moje życie, o tym jak poznałem miłość mojego życia myjąc rzodkiewkę, nagrywałbym filmy z rzodkiewkowych imprez itd. Gdybym był dostatecznie przekonujący, prędzej czy później ludzie zaczęliby pożądać tego samego. Wszyscy chcieliby zostać hodowcami lub przynajmniej konsumentami rzodkiewki, a ja bym sobie zarabiał sprzedając kursy typu „wzorce odrzucenia gleby u młodych rzodkiewek” i oczywiście najlepsze sztuki z własnej uprawy. Co najważniejsze w tym abstrakcyjnym przykładzie – gdyby ludzie do mnie lgnęli i kupowali tą ściemę, zbudowałby się wokół mnie wizerunek człowieka sukcesu. Sukcesu, którego inni mogli by zazdrościć. Niektórzy czuli się by gorzej ze sobą, tylko dlatego, że nie mają potencjału do uprawy tego warzywka. Jak grzyby pod deszczu, wyrastaliby samozwańczy hodowcy rzodkiewek, kopiujący model marketingowy, czyli super pozytywne zdjęcia, opowieści, itp. Każda kolejna taka osoba byłaby dowodem na to, że to właśnie o to chodzi i do tego trzeba dążyć – tylko rzodkiewka da nam spełnienie :)
Nie ufam ludziom, którzy na każdym kroku pokazują, opowiadają, przekonują, napierają „dowodami” typu uśmiechnięte fotki jacy są to spełnieni, szczęśliwi, a wszystko czego się dotkną, zamienia się w złoto. Prawdziwych sukcesów nie trzeba sprzedawać i nie, nie powiem też, że sprzedają się same. Po prostu ich nie trzeba w ogóle sprzedawać, bo to zwyczajnie nie ma większego znaczenia.
W duchowości chodzi przecież o odkrywanie swojego prawdziwego ja i przejawianie się w pełnej zgodzie ze sobą. Do tego często u wielu osób prowadzi najpierw żmudna i długa terapia. I to właśnie poukładanie sobie własnego wnętrza jest prawdziwym sukcesem, ale tego nie sfotografujesz i nie wrzucisz na facebooka. Na fb pochwalić się można raczej pieniędzmi, związkiem czy fajną wycieczką, więc ludzie, którzy przykładają do tego zbyt dużą uwagę, chcą abyśmy wierzyli, że to jest prawdziwa wartość. To, co można pokazać i czym można się wyróżnić. Bo tutaj tak naprawdę chodzi o to, aby się wyróżnić, aby być zauważonym, docenionym i wyniesionym na piedestał. A czy można się wyróżnić czymś zwyczajnym? No tak nie bardzo, więc siłą rzeczy sprzedaje się nam, że sukces to jest to, co osiąga niewielu i niech ta większość, która tego nie ma – czuje się jak człowiek gorszej kategorii.
W ten sposób tworzy się prawdziwa pułapka – przekonuje się nas do tego, że mamy dążyć do rzeczy, które z definicji są nieosiągalne dla większości. Przecież gdyby wszystkim się to udało, to wtedy stałoby się to znowu czymś przeciętnym i już nikt by nie nazwał tego sukcesem. Poprzeczka więc podniosłaby się, a my znów musielibyśmy gonić za czymś więcej.
To jest całkowite zaprzeczenie duchowości. Tutaj w ogóle nie chodzi o to, aby chcieć więcej i więcej od życia, a raczej o to, aby odkryć swój naturalny potencjał, możliwości i potrzeby zgodne z sercem. A już na pewno nie powinniśmy czuć się gorzej, ponieważ nie mamy takiego super życia i osiągnięć jak inni.
Ja np. mam dosyć skromne potrzeby finansowe w porównaniu z innymi i z tego powodu nie mam parcia na więcej i więcej kasy, co mi daje ogromną wolność i luz w życiu. Ani nie muszę niczego wciskać na siłę, ani nie muszę się przepracowywać. Dla mnie „ambicje” na zasadzie „dużo robić, dużo zarobić, dużo wydawać” to nie jest przepis na szczęście. Dla mnie proste, zwyczajne życie na pełnym luzie jest moim osobistym sukcesem. Wiem też, że nie jest to droga dla każdego, więc nawet nie próbuje tego sprzedawać jako coś lepszego – to jest po prostu coś mojego i nie każdemu musi być z tym po drodze. Jestem przekonany, że to co dla mnie jest sukcesem, innych mogłoby wręcz męczyć.
Tak więc żyjmy po swojemu i realizujmy swoje własne, osobiste sukcesy. Nie ma potrzeby tworzyć nic spektakularnego. Nie ma potrzeby nic udowadniać innym. To my sami mamy być szczęśliwi, a duchowość ma właśnie temu służyć.
Tak naprawdę najważniejsza rzecz za jaką powinniśmy się zabrać w duchowości to ogarnianie relacji ze sobą. Jak się dogadamy z własnym wnętrzem (z naszą Boską duszą, a nie z ego), to cała reszta będzie też na właściwym miejscu. Absolutnie nikt nie karze wam robić kariery, tworzyć super związki czy jeździć na zagraniczne wycieczki w ramach tego procesu. I zdecydowanie nie jest to cel sam w sobie, ani wyznacznik postępów w urzeczywistnieniu…
PS Naprawdę bardzo dużo ludzi sobie wrzuca z powodu porażek związkowych. A tymczasem wygląda to tak, że praktycznie większość ludzi sobie z tym nie radzi, co wynika z faktu, że bliskie relacje są przedłużeniem naszej relacji ze sobą. Tak więc ogromna ilość ludzi czuje się gorsza z powodu czegoś, czego nie ogarnia prawie cała ludzkość :D I nie wierzcie w to, co widzicie na zdjęciach. Nikt przecież nie wrzuci na fb fotorelacji z rodzinnej awantury, a co najwyżej foto z wakacji, gdzie wszyscy się obejmują i przytulają.
Komentarze są zamknięte.