Zazwyczaj jest to dosyć oczywiste, że ludzie, którzy nie radzą sobie ze swoim życiem i swoją psychiką potrzebują jakiejś formy terapii, aby poukładać sobie swoje sprawy. Istnieje jednak też znacznie mniejsza (ale wciąż dość liczna) grupa ludzi, którzy „sobie świetnie radzą”, ale jest to tylko powierzchowne.

Zdarza się, że np. ktoś wygrzebuje się z patologicznej rodziny, gdzie była bieda i alkohol lejący się strumieniami. Taka osoba może wyrwać się ze środowiska, w którym się wychowała i poukładać sobie życie, zakładając normalną rodzinę, odnosząc sukcesy zawodowe, itd. Wydawałoby się, że wszystko jest wspaniałe, ale często niestety bywa tak, że to wszystko nie zostało zbudowane w zgodzie ze sobą, jako efekt udanej pracy ze sobą. Często jest to efekt desperackiej ucieczki od przeszłości i próby odcięcia się (co samo w sobie jest ok i jest potrzebne), co przynosi dobre, ale obarczone skutkami ubocznymi efekty, jeśli jest pozbawione pookładania sobie podstawowych spraw we własnej psychice.

Tacy ludzie radzą sobie, ale to jest często okupione ogromnym wysiłkiem i napięciem, a także wiąże się to z zagłuszaniem starego, stłumionego bólu. To nie są dzieci, które naturalnie, spokojnie dojrzały i dorosły. Mając zamrożone traumy z dzieciństwa, pewne części osobowości nigdy nie dorosły – one dalej są tym dzieckiem, z tą różnicą, że ono nauczyło się wchodzić w rolę dorosłego na tyle skutecznie, aby sensownie działać w świecie zewnętrznym. Może się to wydawać nieco pokręcone, ale w efekcie mamy fizycznie dorosłego człowieka z emocjami i psychiką dziecka, które jedynie udaje emocje i psychikę dorosłego. Taki człowiek musi mieć dużo silnej woli i samozaparcia, co pozwala mu osiągać swoje cele, ale w głębi serca wciąż pozostaje tym straumatyzowanym, skrzywdzonym dzieckiem, które radzi sobie jak może. I to właśnie stąd biorą się te napięcia i wysiłek w działaniu – nie jest bowiem łatwo funkcjonować w takim systemie, a przy okazji jeszcze osiągać ambitne cele.

Niektórzy też, gdy doświadczali dużych braków w miłości i bliskości w dzieciństwie, z wiekiem uczą się „radzić sobie” poprzez budowanie w sobie maski osoby, która nie potrzebuje tego wszystkiego. Żyją więc pozornie szczęśliwi, przekonani o tym, że jest im dobrze bez bliskości z ukochaną osobą, ale za tym wszystkim znów stoi dziecko pragnące miłości, które nauczyło się udawać dorosłego, który miłości nie potrzebuje.

Widzicie, ciało fizyczne nie dorasta w takim tempie, na jakie jesteśmy gotowi. Kończymy 18, 20, 30, 50 lat niezależnie od tego, co robimy i jak się czujemy. Każdy więc w pewnym momencie musi dorosnąć i zacząć dorosłe życie, niezależnie od tego, jak wcześniejsze doświadczenia go ukształtowały. Stąd w naszym społeczeństwie jest ogrom dorosłych ludzi, którzy w środku dalej czują się dziećmi, ale udają dorosłych, ponieważ tego wymaga od nich świat zewnętrzny. Część z nich powierzchownie sobie świetnie radzi, a inni wręcz przeciwnie – łączy ich wszystkich jednak to samo, czyli sztuczna dojrzałość.

I dla wielu ludzi jest to droga w jedną stronę, ponieważ gdy już raz przekroczą granicę dorosłości, wierzą, że nie ma odwrotu. Nie pozwalają sobie już utożsamiać się z tym dzieckiem, które w nich jest, a gdy ono próbuje się przebić do ich świadomości – jest uciszane, tłumione, karcone, ignorowane. Wielu wierzy, że rozwiązaniem wszystkich problemów ze sobą jest dalsze zmuszanie tego dziecka do dorośnięcia na siłę. Gonią więc za kolejnym awansem, lepszym życiem, prestiżem czy związkiem, wierząc, że te zewnętrzne osiągnięcia będą świadczyć o ich prawdziwej dorosłości. A tak się nie staje – można osiągać kolejne i kolejne cele, ale to nie zmienia tego, jak się czujemy sami ze sobą.

Jedyne co się tak naprawdę liczy, to prawdziwy, głęboki, intymny kontakt z własnym wnętrzem. Wszystkie rozwiązania, które pomijają to sedno, są niczym innym jak zwykłym kombinatorstwem pogubionej psychiki. Ego, szczególnie takie, które dużo osiągnęło w świecie zewnętrznym lubi się przed tym bronić – padać mogą argumenty: „ale mi się przecież świetnie powodzi, zarabiam tyle i tyle, ludzie mnie lubią, mam cudowną pracę”. A to przecież nie ma żadnego znaczenia. Masz tyle, ile pozwoliłeś sobie mieć, ale to jedynie świadczy o twojej otwartości na zewnętrzne sukcesy i niczym więcej. Samo w sobie to nic nie mówi o tobie. To nie jest ważne co masz i co osiągnąłeś. To nie jest ważne, jak cie inni widzą.

Ważne jest to, co sam czujesz w swoim sercu. Jak czujesz siebie. Jaki masz kontakt ze sobą.

Ty jesteś ważny.

Komentarze są zamknięte.