To, co się ostatnio dzieje w kraju, pięknie pokazuje typowe wzorce na linii kat-ofiara, które pozwolę sobie dziś omówić. W roli ofiary ugościmy dziś naród polski, natomiast katem nieodmiennie pozostaje rząd w kooperacji z konserwatywną i zaściankową częścią kościoła (mam tu na myśli przede wszystkim samą organizację, a nie wiarę).

Zaobserwowałem w ostatnich dniach OGROM manipulacyjnego uspokajania protestujących w sposób typowy, jaki często zachodzi ze strony kata w kierunku ofiary. Polega on na tym, że najpierw kat robi swoje, czyli znęca się nad ofiarą, a gdy ta w końcu ma dość i zaczyna się stawiać zaczynają się prawdziwe cyrki:
1) Najpierw pojawia się oburzenie i niedowierzanie ze strony kata (tym większa, im dłużej ofiara była bierna). Mogą pojawić się pierwsze sugestie, że ofiara jest bezczelna w związku ze swoją reakcją obronną.
2) Następnie zaczyna się pranie mózgu, czyli wybiórcze podchodzenie do faktów. Potępianie są działania ofiary, gdzie kat całkowicie wyciąga je z kontekstu np. czepia się tego, że ofiara jest wulgarna i głośno krzyczy, a całkowicie pomija fakt, że jest to po prostu zgromadzona frustracja z powodu traktowania, którego kat się dopuszczał.
3) Wszelkimi możliwymi sposobami (umniejszając, kłamiąc, manipulując, zastraszając, itd.) kat próbuje zatrzymać działania obronne ofiary i doprowadzić do tego, aby wróciła na „swoje miejsce”.

I dokładnie takie fikołki wyprawia teraz nasz rząd. Słyszymy wypowiedzi polityków, że to nie czas na protesty w dobie pandemii, ale to przecież oni pierwsi postanowili zająć się tematem aborcji właśnie teraz i wprowadzić zmianę, której nie popiera większość społeczeństwa. To oni nas zaatakowali właśnie w tych okolicznościach, więc to nie jest żaden argument, aby rezygnować z obrony własnej wolności. O rządzie jednak nie będę się rozpisywał, bo to co, oni wyprawiają, sprawia, że odechciewa się nawet to komentować…

Zabawny jest też w tym wszystkim kościół, który czuje się zaatakowany. Kościół, który broni się tym, że to przecież nie on ustanawia prawo (a rządzący to skąd wytrzasnęli motywacje do właśnie takich, a nie innych zmian?). Ten sam kościół, który nienawidzi wszystkich, którzy nie dzielą jego wartości, mimo że sam ich nie realizuje (miłość do bliźniego w ich wykonaniu to jakaś kiepska parodia).

Rząd i kościół, którzy z chęcią nadużywali swojej pozycji będą na wszelkie sposoby przekonywać nas, że nie mamy prawa, że nie powinniśmy, że nie wypada, że to nie czas, aby się bronić.

Gówno prawda – ofiara zawsze ma prawo się bronić, niezależnie od okoliczności i przede wszystkim niezależnie od opinii kata na ten temat.

A jak najlepiej się bronić? Nie poprzez atak, nie poprzez agresję, nie poprzez próby udowadniania katom czegokolwiek. Chodzi o to, aby po prostu wyrazić stanowczy sprzeciw. Chodzi o to, aby po prostu przestać godzić się na to, na co się godziliśmy wcześniej. Bez dyskusji, bo na dyskusje kaci tylko czekają – aby manipulować, przekonywać, wyciągać fakty z kontekstu.

Chciałbym i życzę nam wszystkim, abyśmy się zjednoczyli w całej naszej różnorodności i mimo różnic w poglądach w stanowczym sprzeciwie. Żebyśmy nie walczyli między sobą o idiotyczne i mało znaczące detale. Żebyśmy nie wplątywali się w miałkie dyskusje i wojny ego. Chciałbym, żebyśmy popłynęli na fali sprzeciwu, który wypływa z miłości – z miłości do nas samych, a więc szczerej potrzeby zadbania o nasze najwyższe dobro.

Krzyk czy złość są potrzebne dla wielu, co jest normalne, gdy tkwimy w samym jeszcze środku toksycznego układu i pragniemy się wyrwać. Chciałbym jednak, żebyśmy też pamiętali o tym, że docelowo chodzi o to, aby na samej wściekłości się nie zatrzymywać, ponieważ na niej nie zbudujemy niczego trwałego ani dobrego. Użyjcie jej, jeśli jej potrzebujecie, aby się wyrwać, ale to tyle. Nie chodzi o to, aby kogokolwiek rozliczać czy mścić się. Chodzi przecież o to, abyśmy byli wolni i szczęśliwi. A po szczęście nie sięga się wojnami. Po szczęście sięga się po prostu wybierając to, co dla nas dobre i nie godząc się na nic, co nas krzywdzi.

Na koniec chciałbym jeszcze dodać, żebyście pamiętali o jednej rzeczy – z rządem, ani kościołem nie trzeba walczyć. Jedni i drudzy istnieją tylko dopóki ich wybieramy i zasilamy. Bez nas oni nic nie mogą i nic nie znaczą. Czym jest kościół bez wiernych? Ile jest warty rząd, którego nikt nie wybiera, nie słucha, ani nie popiera? Najlepszy więc sposób na wolność to szerzenie w miłości naszego sprzeciwu i wspieranie w ten sposób procesu budzenia się społeczeństwa. Gdy społeczeństwo wybudzi się z letargu i wyjdzie poza bierność, gdy zauważy, że wystarczy się po prostu zjednoczyć i wspólnie przestać zgadzać na zło – wtedy ono zostanie pokonane bez walki i rozlewu krwi.

Zazwyczaj jestem bardzo sceptyczny, jeśli chodzi o jakieś większe zmiany, ale teraz czuję i wierzę, że w dłuższej perspektywie możemy naprawdę coś zmienić. Im więcej serc rozpromienieje w pełnym spokoju, ufności i miłości do siebie sprzeciwie, tym większa szansa na dobre zmiany dla nas wszystkich. Tego nam wszystkim życzę z całego serca :)

Komentarze są zamknięte.