To, co jest realnie wartościowe sprzedaje się praktycznie samo. O ile oczywiście pozwala na to samoocena twórcy :)

Osobiście bardzo nie lubię marketingu jako takiego – w większości przypadków opiera się na wywieraniu presji, manipulacji, uporczywym powtarzaniu, pompowaniu sztucznych potrzeb czy zagrywkach psychologicznych. W świecie przeładowanym informacją dominuje dość agresywne podejście, aby przebić się przez dziesiątki, setki i tysiące innych osób, marek, produktów.

Od jakiegoś czasu mamy też internet dla mas i media społecznościowe, więc każdy może się pokazać z czymkolwiek. A to sprawia, że zrobiło się tłoczno – ogrom ludzi próbuje zaistnieć w wirtualnej przestrzeni, czy to dla pieniędzy czy dla podbicia swojej samooceny. A skoro niemal wszyscy próbują, to jeszcze trudniej jest nie zginąć w oceanie treści.

Do czego zmierzam? Otóż, jeśli wziąć pod uwagę to, że jeśli przeciętny Kowalski z jakiegoś powodu chce zaistnieć w wirtualnej przestrzeni czy pokazać światu coś swojego, to co wymyśli, żeby zostać zauważonym? Z dużym prawdopodobieństwem nie będzie to żaden oryginalny pomysł, a po prostu wykorzysta to co sam zna, czyli chamski marketing, którym jest bombardowany od dziecka ze wszystkich stron.

I to się nawet sprawdza, (o ile się przebijesz przez innych), gdy twoim celem jest sprzedawanie czegoś bezmyślnym masom. Jeśli jednak interesuje cię bardziej duchowe podejście niż zabawa w krwawy kapitalizm, trzeba spojrzeć na temat zupełnie inaczej.

Właściwa droga do duchowego sukcesu prowadzi najpierw przez budowanie zdrowej samooceny i świadomości swojego twórczego potencjału. Gdy tworzysz coś, co jest dla ciebie naturalne i masz świadomość realnej wartości tego, to czujesz całym sobą, że to zasługuje na uwagę, docenienie i hojne wynagrodzenie. Jeśli nie ma w tobie nic, co by sabotowało te uczucia, one mogą swobodnie się przejawić w świecie, kreując odpowiednią uwagę, dostatek, możliwości, chętnych klientów, itd.

Jeśli coś nie działa i trafiasz na ścianę, to przede wszystkim w sobie masz znaleźć „brakujące ogniwa” i skorygować to, co korekty wymaga. Agresywny marketing jest niczym innym jak szukaniem powierzchownych rozwiązań, które często też przynoszą odwrotny skutek. Jeśli masz problem z samooceną, to nachalne reklamowanie się będzie często odbierane jako np. desperacja, od której od razu odpycha.

Z kolei wchodząc w rolę konsumenta i szukając produktów czy usług dla siebie, warto iść tam, gdzie widać więcej zabawy, pasji czy zaangażowania w samo tworzenie/działanie niż wysiłku przekonywania, jakie to wszystko jest super i najlepsze na świecie. W duchowych/rozwojowych środowiskach też widać te różnice. Są tacy ludzie, którzy robią coś naprawdę fajnego i widać, że są w tym naturalni, a są tacy, którzy bardziej skupiają się na byciu celebrytami – większy nacisk kładą na pokazywaniu swojej twarzy i prywatnego życia niż duchowych przekazów :D I o ile oczywiście nie ma nic złego w tym, bo każdy może sobie sprzedawać co chce – warto tylko podejść świadomie i zwracać uwagę na to, co właściwie jest nam sprzedawane. I właśnie zauważyć różnicę między marketingową sprzedażą (wciskaniem nam konkretnej wizji czy narracji), a zwyczajnym wyjściem do świata i pokazaniem się.

Twórca o zdrowej samoocenie i świadomy wartości swojego produktu pozwoli ci samodzielnie poczuć, zobaczyć i ocenić wszystko. Cała reszta będzie próbowała wpływać na twoją ocenę, a im większa w tym desperacja czy natrętność, tym bardziej powinny zapalić się lampki ostrzegawcze :)

Komentarze są zamknięte.