Gdy pracujemy nad sobą, może wydawać się, że najtrudniej przyjąć i uznać w sobie to, co w nas negatywne i nieprzyjemne. Czasami ciężko jest zaakceptować swoje słabości, ograniczenia czy fakt posiadania „brzydszej” strony naszej osobowości. To bywa trudne i emocjonalne dla wielu.

Mimo to, czasami mam wrażenie, że jeszcze trudniej przychodzi przyjmowanie nie tych wszystkich negatywów, ale cudownej, pięknej, Boskiej prawdy o naszej naturze.

Przyznać się do swoich problemów jeszcze można. Zaakceptować je jest trudniej, ale też się da. Poczuć swoją wspaniałość, cudowną wartość czy prawo do całego Boskiego bogactwa? No, tu już się robi poważny problem :D

Nasza kultura, zbudowana na chrześcijańskim umniejszaniu siebie i przesadzonej pokorze, sprawia, że przyznanie się do czegoś złego jest dla nas dużo bardziej akceptowalne niż myślenie o sobie w samych superlatywach. Łatwiej nam wejść w rolę grzesznika, który zbłądził i szuka wybawienia niż w miejsce ukochanego dziecka Boga, które jest cudowne, wartościowe i zasługuje na wszystko, co najlepsze z racji samego istnienia.

I choć ta pierwsza rola może być potrzebna jako etap przejściowy, to docelowo wszyscy powinniśmy zmierzać w kierunku przejawiania całego naszego potencjału. I już niemal od samego początku, bardzo ważną częścią naszej praktyki będzie uczenie się jak zauważać i przejawiać to, co w nas najlepsze.

Pamiętajcie więc, aby nie skupiać się tylko na akceptacji tego, co negatywne i ograniczające, ale również na przyjmowaniu i zaakceptowaniu całej naszej Boskiej cudowności. Tych wszystkich dobrych i pozytywnych stron, których jak mogłoby się wydawać – nie trzeba jakoś specjalnie akceptować, bo czemu niby mielibyśmy odrzucać coś tak dobrego i pozytywnego? Jednak dopiero podnosząca się samoocena i wzrastająca samoświadomość, sprawiają, że stopniowo przyjmujemy do siebie tą niezwykle piękną prawdę o sobie :)

Komentarze są zamknięte.