Ah, pamiętam rok 2012 – w środowiskach duchowych mnóstwo ludzi ekscytowało się tym, że wchodzimy w erę Wodnika, co rzekomo miało oznaczać globalne zmiany świadomości, wejście w czwartą gęstość (cokolwiek to znaczy) i życie w zupełnie nowej rzeczywistości. Nie wiem jak Wy, ale ja nie mam poczucia, żeby ostatnie 8 lat było jakoś bardziej wyjątkowe, niż wcześniejsza dekada :D Ludzkość jako taka się zmienia, ale bez wielkiego pośpiechu i raczej w dość naturalny sposób, wynikający z rozwoju technologii, powszechnego dostępu do wiedzy (również duchowej) i tego typu rzeczy.

Takie oczekiwania są mniej popularne od ruchów apokaliptycznych, które od tysiącleci wieszczą koniec świata tuż za rogiem, ale pojawiają się równie regularnie przy różnych okazjach. A światowa pandemia stała się pierwszą taką okazją od 2012 roku, żeby znowu ponakręcać się na niesamowitą transformację ludzkiej świadomości, dzięki której od jutra będziemy żyć w lepszym świecie.

Pisałem to już te 8 lat temu i będę pisał ponownie – liczenie na to, że nagle ludzkość jakoś diametralnie się zmieni, jest zwykłą naiwnością. Gdyby takie szybkie i nagłe wzniesienie świadomości przez całe społeczeństwo było możliwe bez łamania wolnej woli i z szacunkiem do tego, że każdy ma swoje intencje i własne tempo zmian – to Bóg już dawno by wykreował odpowiednie ku temu warunki. I na pewno nie przybrało by to formy światowej pandemii czy innego „rozbudzającego” nieszczęścia.

To właśnie czasy spokoju i dobrej prosperity pozwalają ludziom się uspokoić i zastanowić nad tym, co dalej ze sobą zrobić, gdy już nie trzeba walczyć o przetrwanie. To takie czasy najbardziej sprzyjają zmianom na większą skalę, a nie czasy paniki, chorób i kryzysów gospodarczych.

Niektórzy jednak na siłę muszą nadawać większy sens temu, co się dzieje. A tu nie ma żadnej filozofii. Nie ma żadnej depopulacji ani nadchodzącego oświecenia. To się wydarzyło, ponieważ mogło się wydarzyć. Istnieją badania już z 2007 roku, gdzie ostrzegano że pochodzące od zwierząt koronawirusy to tykająca bomba zegarowa i że coś takiego się może wydarzyć. Tak samo zdarzają się trzęsienia ziemi czy inne katastrofy naturalne. Wystarczyło, że były takie możliwości i otwartość wśród ludzkości. To absolutnie niczego nie znaczy, a jedynie pokazuje na jakim poziomie świadomości jest ludzkość i jakiej jakości kreacje mogą się dziać na tej planecie. Przy okazji to też pokazuje, że świadomościowo nadal jest tak sobie w kontekście całego świata.

Ostatecznie będzie tak, jak zawsze było – coś się zatrzęsie, coś się zburzy, a potem się pozbieramy, odbudujemy co wymaga odbudowania i wrócimy do tego, co było wcześniej, choć bogatsi o nowe doświadczenia.

Chcecie zmian, to pracujcie nad sobą. Ludzkość się nie wybiera się na żadną duchową przejażdżkę, więc nie liczcie na to, że się załapiecie na globalne zmiany, które Was wyniosą z całą resztą w górę. Każdy jest kowalem własnego losu – tak zawsze było i tak zawsze będzie.

Ciekawe ile osób jeszcze czeka na globalne oświecenie z 2012… :D

Tymczasem niektórzy zaczynają nawet dziękować pandemii za te rzekome globalne zmiany czy możliwość spędzenia czasu z rodziną. No jeszcze brakuje tylko, żeby powołać Matkę Boską Koronawirusowską – patronkę globalnych zmian świadomości. Ok, ja rozumiem, żeby nie panikować, nastrajać się pozytywnie czy dostrzegać plusy nawet tych mniej fajnych sytuacji, ale taka skrajność robi sieczkę w podświadomości. Naprawdę chcecie traktować tak porąbane i negatywne kreacje jako ŹRÓDŁO czegoś dobrego? Podpowiem, że bez ogólnoświatowej pandemii też można się otworzyć na czas dla siebie i bliskość z rodziną :)

Równie dobrze możemy dziękować wojnom za to, że uczą nas doceniać czasy pokoju, a umierającym dzieciom, że pokazują nam wartość życia. A to nie wirusy, wojny i śmierć nam cokolwiek dają, ale refleksja i własna intencja ku czemuś dobremu. Celebrujmy destrukcyjne siły, nadając im urojoną wartość, a z pewnością się od nich uwolnimy…

Przypominam też, że podświadomość traktuje wszystko bardzo dosłownie, więc wysyp wszelkiego rodzaju podziękowań za przeróżne rzeczy dla koronowirusa to nie jest dobry trend – jako społeczeństwo nie chcemy sobie kodować, że to właśnie jest droga ku zmianom na lepsze. Istnieją zdecydowanie atrakcyjniejsze alternatywy.

Jak zawsze, najlepsza jest droga środka. Wyważony spokój, bez nakręcania się w emocjach i panice, ale też bez drugiej skrajności – sztucznie nadmuchanego hurraoptymizmu i szukania głębszego sensu tam, gdzie go nie ma.

Komentarze są zamknięte.