W obecnych czasach mamy wysyp rozwojowych treści i z oczywistych względów dominują w tym pozytywne, budujące przekazy – „wszystko jest możliwe!”, „możesz uzdrowić swoje życie!”

Niestety znacznie mniej osób bierze na siebie odpowiedzialność informowania o tych mniej przyjemnych aspektach rozwoju duchowego. Stąd też mamy wysyp osób początkujących z nierealnymi oczekiwaniami – że będzie szybko, łatwo i bezboleśnie. Większość ludzi potrzebuje rozwoju z kompletną terapią lub przynajmniej jej elementami. A nie ma terapii bez bólu – to się wiąże przecież z otwarciem swoich ran, żeby móc je oczyścić i dać im się prawidłowo zagoić. To jest konfrontacja ze swoimi lękami, z tym co odrzucone, niechciane, znienawidzone. To jest wchodzenie w obszary, przed którymi uciekaliśmy, których nie chcieliśmy widzieć ani czuć. Przykro mi, ale to nie jest wycieczka do duchowego Disneylandu :)

Otwieranie ran i wyciąganie tego co było stłumione czy zamiecione pod dywan bardzo często oznacza tymczasowe pogorszenie samopoczucia. To jest normalny proces jak u osób uzależnionych na odwyku – proces w którym zaczynamy bardziej czuć i doświadczać to, od czego uciekaliśmy. No i w tym momencie niektórzy już się oburzają – „afirmacje czy duchowa praktyka miały mi pomóc, a czuję się tylko gorzej/ nic nie czuje!”

Mogę robić te same duchowe zabiegi, tym samym osobom i rezultaty bywają różne. Czasami ktoś się czuje świetnie, lekko i przyjemnie, ponieważ podświadomość przyjęła nowe energie i teraz pozostaje tylko ugruntować rezultaty. Czasami klient czuje się gorzej, ponieważ temat udało się posunąć tylko do pewnego momentu, a podświadomość dalej walczy – klient musi dalej pracować nad tematem, aż do pełnego uzdrowienia.

Kiedy sam zaczynałem pracę nad sobą, przez pierwsze pół roku słuchania medytacji afirmacyjnych na samoocenę, czułem głównie pogłębiający się opór i ból emocjonalny – tak złą samoocenę wtedy miałem :D Nawet do głowy mi nie przyszło, żeby się zniechęcać do praktyki, ale to pewnie dlatego że przeczytałem, że tak to może wyglądać i nie miałem nierealnych oczekiwań, że będzie szybko i bez bólu. Z czasem ta cała praca zaczęła przynosić efekty i zacząłem się przebijać przez pierwsze ściany podświadomości.

A tymczasem pojawiają się ludzie, którzy chcą, żeby wszystko już działało po jednym czy kilku zabiegach albo jednym, nieprzepracowanym nawet do końca dekrecie. Nawet klasyczna psychoterapia z reguły trwa latami(i jednocześnie wciąż nie daje 100% skuteczności), a w przypadku zabiegów wiele osób potrafi zapytać po ilu sesjach będą mieli wszystko przepracowane. To tak jakby zapytać, psychoterapeuty – „po ilu spotkaniach poczuje się lepiej, a moje problemy się rozwiążą?” Tego to nawet Bóg nie wie, ponieważ tyle się może wydarzyć po drodze… Mało tego, ja nie tylko nie powiem, po ilu zabiegach będzie lepiej, ale w ogóle nie mogę obiecać, że będzie – bo nie mam pełnej kontroli nad psychiką, wolą i emocjami klienta, a więc efekt zależy od naszej wspólnej pracy. Nigdy niczego nie obiecuje i uważam, że powinno się jak najwięcej o tym głośno mówić. Duchowe zabiegi to jest wsparcie dla samodzielnej pracy, a nie magiczne rozwiązanie wszystkich problemów!

Rozwój duchowy to nie wycieczka do kina. To jest poszerzanie świadomości, uwalnianie się od iluzji i zaślepień, układanie całej swoje psychiki i emocjonalności, trudne konfrontacje, wychodzenie ze strefy komfortu, przebudowywanie fundamentów całej osobowości, wywalenie do góry nogami całego swojego światopoglądu i wiele innych. To się kompletnie nie wpisuje w nasz zachodni model funkcjonowania – „szybciej, więcej, nie mam czasu, dawać już następne”.

To jest delikatny, czasochłonny, angażujący i wymagający proces. Ta cała lekkość, swoboda, wolność, łatwość, prostota – to wszystko jest prawda, ale to najpierw trzeba w sobie urzeczywistnić. Nikt tego nie poda jak na tacy, samemu trzeba się zaangażować, a po drodze niestety przeżyć swoje :)

Komentarze są zamknięte.