Dzisiaj chciałbym napisać o czymś, co nazywam „syndromem zagłaskania” :)

W ostatnich latach narastają pewne trendy społeczne, które mają dość słuszny i szlachetny cel – krzewienie równości, tolerancji czy akceptacji dla różnego rodzaju mniejszości. Niestety ludzie jak to ludzie (na szczęście nie wszyscy!), niezależnie od tego po której są stronie i jaki mają punkt widzenia – lubią wszystko sprowadzać do niezdrowych skrajności. Nie zamierzam analizować całego zjawiska czy oceniać tego wszystkiego, ale chciałem zwrócić uwagę na jeden z wielu różnych aspektów, które się wiążą z tymi ruchami społecznymi.

Zauważyłem jakiś czas temu, że w lawinowym tempie rośnie ilość nowego nazewnictwa dla osób, które przejawiają coś odstającego od ogólnie przyjętych norm. I z jednej strony to naprawdę super, że burzymy te betonowe przekonania o jedynym słusznym sposobie przejawiania się. Jako chłopiec wrażliwy i introwertyczny nie miałem łatwego życia w czasach szkolnych, także cieszę że się ktoś zwraca uwagę m.in. na takich ludzi i buduje klimat wsparcia i tolerancji.

Widzę w tym jednak tylko pewną subtelną pułapkę, w którą ludzie już wpadają, a zjawisko będzie się pogłębiać. Problem jest taki, że część tych wszystkich „odmienności” jest czymś naturalnym – częścią czyjejś osobowości, biologiczną czy genetyczną zależnością, itd. Część jednak jest tylko i wyłącznie wynikiem obciążeń, traum czy ograniczeń. I niestety na pierwszy rzut oka bardzo trudno jest odróżnić naturalne uwarunkowania od tych sztucznych.

Obecne trendy nie zastanawiają się nad tym za bardzo, bo z tego co widzę to się wrzuca wszystkich jak leci do jednego worka. A to niestety prowadzi do sytuacji w której osoba z totalnym popieprzeniem emocjonalnym, które wymaga porządnej terapii – może dostać łatkę typu „syndrom wysokiej wrażliwości emocjonalnej” i zamiast skierowania na terapię, zostanie pogłaskana po główce, dostanie lizaka i zapewnienia, że jest super człowiekiem i nie musi się zmieniać.

Mało tego, niedługo może być tak, że nawet sugestia typu „chyba powinieneś iść na terapię, bo przejawiasz poważne problemy emocjonalne” może zostać potraktowana jako mowa nienawiści. No bo jak można tak mówić do osoby z „syndromem wysokiej wrażliwości emocjonalnej”! Przecież ona się taka urodziła i nic na to nie poradzi, to jest część jej tożsamości!

A znając życie to będzie tak, że przy każdym syndromie czegoś tam znajdzie się 10% ludzi, którzy rzeczywiście mają coś tam np. w genach inaczej niż większość ludzi, a pozostałe 90% to będą ci, którzy się sami dopasowali po objawach.

Osobiście nie podoba mi nadgorliwa tolerancja, która każe obchodzić mi się z innymi jak z jajkiem. Akceptacja, miłość, życzliwość, sympatia – tak, na to się godzę i to mi się podoba :) Nie może być jednak tak, że nie można wyrazić swojej opinii, również tej krytycznej. To jest niezwykle ważne i potrzebne każdemu, aby czasami jakieś słowa wyciągnęły nas z bezpiecznej, ale ograniczającej i krzywdzącej strefy komfortu.

Dobrym przykładem jest kwestia otyłości. Wyśmiewanie czy obrażanie kogoś z tego powodu jest dla mnie niedopuszczalne, więc dobrze że robi się coś w tym kierunku, ale na zachodzie idą już w drugą skrajność. Tam mają mnóstwo osób skrajnie, chorobliwie otyłych. No, ale zgodnie z trendami nie można zwracać na to uwagi czy krytykować w jakikolwiek sposób (nawet życzliwie i z wyczuciem), bo im się zrobi smutno i wpadną w depresję. Dbając więc o to, żeby co ludzie nie musieli się konfrontować z przykrą prawdą o sobie, głaszcze się ich po główce i przekonuje, że wszystko jest ok z ich ciałem, mimo że te ich dosłownie zabija!

Taka nadmierna akceptacja i tolerancja robi dużo zła, ponieważ ugruntowuje ludzi w ich problemach i ograniczeniach. Staje się to wygodną wymówką dla wszystkich tych, którzy wcale nie mają żadnych nieprzekraczalnych ograniczeń np. genetycznych.

Przenosząc to wszystko na własny, rozwojowy grunt – warto zwrócić uwagę na jedną rzecz. Zdrowy rozwój wymaga od nas umiejętnego balansowania między głaskaniem po główce (przekonywaniem się, że wszystko jest ok, pozwalaniem sobie na słabości, itd.), a lekkim kopem w tyłek (mobilizacja, wyjście ze strefy komfortu, spojrzenie niewygodnej prawdzie w oczy). Jeśli będziecie się trzymać tylko jednej z tych skrajności to daleko nie zajdziecie. Osoba, która się wiecznie zagłaskuje nigdy nie przekroczy co trudniejszych dla niej tematów, a człowiek który tylko kopie się w tyłek – zamęczy siebie. Znalezienie balansu nie jest proste z początku, ale z czasem przychodzi wprawa :)

Życzę Wam, sobie i temu światu jak najwięcej zdrowego balansu we wszystkim :)

Komentarze są zamknięte.