Dzisiaj chciałbym obalić cukierkowy mit człowieka całkowicie niezależnego, który został nadmuchany głównie w przypadku rozwoju osobistego, ale pojawia się często i przy tym duchowym.

W ogóle w całej, naszej zachodniej kulturze jest kładziony silny nacisk na to, żeby wszyscy wszystko ogarniali, ze wszystkim sobie świetnie radzili i byli samowystarczalni. To już się zaczyna w szkole, gdzie jest cały przekrój przedmiotów – ścisłe, humanistyczne, artystyczne, a nawet fizyczne. I we wszystkim mamy sobie tak samo dobrze radzić. Sam system działa w taki sposób, że nikt nie powie – znajdź swoją niszę, specjalizuj się w niej, a z reszty możesz być po prostu przeciętny.

W środowisku rozwojowym bywa jeszcze gorzej – nakręca się ludzi w przekonaniu, że mogą być super wspaniali we wszystkim naraz. Rób karierę, codziennie ćwicz, aby mieć super ciało, jednocześnie bądź idealną matką, która zadba o wszystkie potrzeby dorastającego dziecka i jeszcze atrakcyjną partnerką, która znajdzie czas i chęci na seks. No i jeszcze frytki do tego, bo obiad się sam nie zrobi :)

Najgorsze jest to, że autentycznie bywają kobiety, które sobie wrzucają, że one tak nie potrafią. Czują się źle, bo one nie podołały wizji doskonałego nadczłowieka, który sobie świetnie radzi ze wszystkim.

A kto powiedział, że mamy być wspaniali we wszystkim? Że mamy być tak super silni, niezależni i samodzielni we wszystkim?

Ja wiem, że niektórzy coache, guru i inni promują taki obraz i pokazują jak bardzo oni to mają. W większości wypadków jednak to jest tylko marketingowa zagrywka, sztuczny wizerunek kreowany na potrzeby biznesu. Ludzie podążają przede wszystkim za autorytetami, jednostkami ponadprzeciętnymi i to się najlepiej sprzedaje, więc właśnie to jest sprzedawane (zwyczajne prawo popytu i podaży). To jednak nie jest rzeczywistość – to najczęściej jest obraz przypudrowany, zakrzywiony, a czasami nawet całkowicie zakłamany.

Często też nie jest to nawet celowe działanie, bo nie wszyscy przecież naciągają prawdę. Ja sam, chociaż staram się być szczery i pokazywać siebie takiego, jakim jestem – też nie będę wywalał publicznie swoich najbardziej intymnych spraw. Już samo to sprawia, że osoby, które nie znają mnie bliżej, na stopie prywatnej – nie będą w pełni mnie widzieć takiego, jakim jestem. A tam gdzie czegoś nie wiemy, to często sobie dopowiadamy resztę, bo umysł lubi mieć kompletny obraz tego, co analizuje. Jeśli więc mamy o kimś dobre zdanie, to dziury w obrazie wypełnimy też pozytywnymi wyobrażeniami. Jeśli kogoś wręcz podziwiamy i jest dla nas bardzo dużym autorytetem, to idziemy nawet dalej – ignorując wręcz pewne sygnały, że coś jest nie tak i wszystko tłumacząc w taki sposób, aby nie zaburzyć naszej cukierkowej wizji naszego idola. Stąd potem wiara w istnienie „super jednostek”, którym tak bardzo do pięt nie dorastamy.

Rozwój osobisty i duchowy oparty na budowaniu w sobie tego super nadczłowieka to dla mnie trochę jednak zmyłka ego. Często kończy się to tak, że człowiek się zapętla w poczuciu gorszości, bo nie potrafi być tak zajebisty jak jego wyobrażenia o swoich idolach. Z kolei innym udaje się zbudować spore sukcesy np. w przestrzeni materialnej i stworzyć nad tym wysoką, ale sztuczną samoocenę, gdzie ego przeżywa orgazmy od samego myślenia o sobie :)

Dla mnie to wszystko zgrzyta z jednego powodu. Czuję, że naszą naturą jest jedność na tym Boskim poziomie i wzajemny przepływ, wymiana między duszami. Po co mam być taki niezależny i świetny we wszystkim, skoro mogę czerpać od Boga, świata i ludzi? Czemu ja SAM mam sobie ze wszystkim świetnie radzić?

Kto się interesował Huną, to na pewno słyszał o tym jak funkcjonowali Kahuni – tworzyli społeczeństwo w którym każdy miał swoją rolę, każda rola była tak samo ważna i potrzebna. Każda rola sprawiała, że byli siłą jaką grupa, bo jako jednostka nikt by sobie tam nie poradził. I jako grupa świetnie funkcjonowali, kiedy każdy robił to, co do niego należało.

A w takim układzie, po co ktokolwiek miałby być świetny we wszystkich rolach jednocześnie? Żeby pokazać, że jest lepszy od innych? A w jaki niby sposób miałoby to komu przysłużyć, skoro wszystko działało jak trzeba?

W świecie ego musimy walczyć, pokazywać coś, udowadniać – im bardziej jednak otwieramy się na Boską rzeczywistość, tym mniej jest to potrzebne. W Boskiej rzeczywistości jesteśmy rodziną, jednością gdzie jest nieskończoność cudownych dusz o przeróżnych potencjałach i jako ta jedność możemy razem świetnie funkcjonować. Każdy z nas może być w czymś świetny i wybitny, ale nigdy nie będziemy wybitni we wszystkim. To nie jest jednak problem, jeśli jesteśmy otwarci na świat i ludzi, ponieważ zawsze ktoś nas wesprze i uzupełni nasze braki. Takie uzupełnianie się jest szczególnie ważne i wartościowe w związkach, a niektórzy tego nie rozumieją i jeszcze mają pretensje, że partner nie ogarnia tego, co my świetnie potrafimy.

A liczy się tylko to, żeby razem jako para dobrze funkcjonować. Moja partnerka np. lubi gotować i robi to naprawdę dobrze(najlepsze obiady jakie jadłem kiedykolwiek), a ja z kolei jako ścisły umysł z łatwością prowadzę księgowość naszych firm. Gdybyśmy żyli z osobna, to mielibyśmy pewien problem z tymi kwestiami, ale żyjemy razem i możemy się wspierać, bo każde z nas zajmuje się tym, w czym czuje się najlepiej. Dla niektórych może to być jakieś współuzależnienie, no bo jak to tak – gdybyśmy się rozstali, to jakbyśmy sobie poradzili? No jakoś byśmy sobie pewnie poradzili, ale na pewno nie byłoby to takie super gładkie, lekkie i bezproblemowe.

Dla mnie to jest pokora wobec rzeczywistości i siebie samego, akceptacja tego, że nie muszę i pewnie nigdy nie będę alfą i omegą. Jako karmiczny samotnik i osoba, która mocno się odcinała od świata i ludzi – jest to dla mnie bardzo piękne i podnoszące na duchu odkrycie. Dźwiganie wszystkiego samemu nie jest ani fajne, ani efektywne.

No właśnie – osoba, która nawet sobie poradzi ze wszystkim sama – nigdy nie będzie tak efektywna, jak ktoś kto jest świetny w wybranych tylko kwestiach, a resztę uzupełnia poprzez bycie częścią jakieś grupy ludzi, którzy się wzajemnie uzupełniają.

I jeszcze jeden wniosek – w życiu bym nie powiedział, że moja praca jest lepsza niż wartościowsza niż praca np. piekarza. I ja coś wnoszę ważnego do społeczeństwa i taki piekarz też dba o istotne potrzeby. Nikt nie jest tutaj ważniejszy czy lepszy – każdy ma swoją rolę i swoją obecnością wzbogaca życie innych ludzi.

To ego musi być zawsze „naj”, pokorny i mądry człowiek jest dumny i zadowolony z tego, że jest częścią czegoś znacznie większego od siebie. :)

Komentarze są zamknięte.