Dużo się ostatnimi czasy mówi o pracy z wewnętrznym dzieckiem, ale mam wrażenie, że miejscami brakuje zrozumienia o co w ogóle w tym chodzi i po co to jest robione.

Każdy z Was spotkał się pewnie z rodzicami, którzy swoje dziecko (to prawdziwe, a nie wewnętrzne) nadmiernie rozpieszczali czy puszczali całkowicie samopas współtworząc małego, roszczeniowego potworka. Skąd się tacy rodzice biorą? Ano najczęściej stąd, że są to ludzie, którzy próbują na dziecku rekompensować swoje własne braki i dawać mu to, czego sami nie mieli.

No, dobra – a kto najbardziej potrzebuje pracować z wewnętrznym dzieckiem?

Ludzie, którzy mieli w dzieciństwie braki i potrzebują je jakoś sobie zrekompensować.

Widzicie już ten potencjalny problem? :)

No niestety, ludzie coś poczytają, coś usłyszą i zaczyna się zabawa w rozpieszczanie wewnętrznego bachora :D

Czemu bachora? Bo nie ma w tym często mądrego, dojrzałego rodzica. Jest dziecko z brakami, które tworzy sobie kolejne dziecko i próbuje je zaspokoić. Wiem, dziwnie to brzmi :P

W praktyce wygląda to tak, że karmimy tak naprawdę swoje rozwydrzone, niezaspokojone ego podskakując na każdego jego zawołanie. Jest różnica między zdrowym zaspokajaniem swoich potrzeb, a puszczaniem się bezmyślnie za zachciankami. To, że rodzice nam na nic nie pozwalali, to jeszcze nie powód, żeby przeginać w drugą stronę i pozwalać sobie na skrajne zachowania.

Na szczęście to już chyba tylko pojedyncze przypadki aż tak przesadzają, ale ogólnie mam wrażenie, że jednak pokutuje trochę przekonanie, że zajęcie się wewnętrznym dzieckiem powinno się skupiać głównie na rozpieszczaniu, przesłodzonych uczuciach i realizowaniu zachcianek.

A najgorsze jest w tym jakieś takie niezrozumiałe dla mnie poczucie oderwania, traktowanie tego jak jakiegoś zewnętrznego bytu, osoby trzeciej która w nas siedzi.

To co ja nazywam wewnętrznym dzieckiem wymagającym uwagi i pracy to ta część nas, która z różnych powodów (traum, braków, itp.) zatrzymała się na etapie dzieciństwa i z którą straciliśmy kontakt(stąd iluzja rozdzielenia), a która mimo to działa w naszym życiu i wpływa na nasze zachowania i reakcje. I teraz ta cała praca to nie ma być po prostu kupowanie słodkich batonów jak nas najdzie ochota, ale coś więcej. Chodzi o to, żeby nawiązać kontakt z tym straumatyzowanym dzieckiem i dać mu to, czego nie miało, żeby mogło pójść dalej – musi dojść do wewnętrznego zintegrowania w wyniku czego nie będzie podziału na „ja i moje wewnętrzne dziecko” ale będę już tylko „ja” – dorosły, zdrowy, dojrzały człowiek.

Kupienie tego batona może być bardzo fajnym, pierwszym krokiem w tym kierunku. Czemu nie – może to zachęcić do współpracy i być swoistym wyciągnieciem ręki. Chodzi tylko o to, że nie można się zatrzymać na tym etapie, bo nagle się okazuje że masz w sobie rozwydrzonego bachora i wiecznie musisz biegać za jego potrzebami. A jak tego nie robisz, to będziesz sobie wyrzucać, że „skrzywdziłaś małą Zosieńkę” albo „zaniedbałeś biednego Zbysia”. Dla mnie to jest paranoja i straszna pułapka.

Wewnętrzne dziecko to tylko sztuczny, przejściowy konstrukt. To określenie, które ma pomóc w zidentyfikowaniu pewnych obszarów w sobie i pracy z nimi. Nie przywiązujcie się do tego nadmiernie. To nadal jesteście Wy, a nie jakaś mała istotka, która w Was siedzi.

No i nie zapominajcie, że ta część Was samych to jest ta nieuzdrowiona, a więc niekoniecznie zdrowo funkcjonująca część. I to, że chce tego batonika to nie musi być zaraz powód, żeby biec do sklepu i wpadać w samozachwyt że zrobiło się dobrze wewnętrznemu dziecku. Czasami lepiej jest porozmawiać z tym dzieckiem i zapytać czy może nie woli bananka :) A jeśli się tak upiera przy tym batonie i idą za tym emocje, to podrążyć co to za emocje. Co chce zajeść tym batonikiem?

Niestety nie uzdrowicie wewnętrznego dziecka w sobie spełniając jedynie powierzchowne potrzeby. W tym wszystkim trzeba się nauczyć być mądrym i dojrzałym rodzicem, a to nie jest łatwe bo mówimy tu najczęściej o brakach powstałych właśnie z tego powodu, że nasi właśni rodzice nie mieli tej mądrości w sobie. Musimy się więc nauczyć czegoś, czego nam nie pokazano.

Zaspokajanie zachcianek przynosi tylko chwilową ulgę, ale zaraz będzie kolejna. Tylko głębokie i pełne zrozumienie tego własnego, wewnętrznego dziecka (jego motywów, emocji, zachowań, itd.) przyniesie uzdrowienie i wewnętrzne zintegrowanie.

Życzę więc Wam, żeby w podróży do wewnętrznego dziecka towarzyszył Wam mądry, dojrzały wewnętrzny rodzic :)

Komentarze są zamknięte.