Każdy z nas wielokrotnie stawał przed wyborem – czy stać się lepszym w oczach innych czy po prostu być szczęśliwym sobą? Najczęściej ten wybór odbywa się po za naszą świadomością, w postaci automatycznych, bezrefleksyjnych decyzji.
Im więcej mamy braków w samoocenie, tym silniejsza jest presja na to, aby być postrzeganym w określony sposób przez innych ludzi. Niekoniecznie nawet dobrze. Typowy buntownik może chcieć prowokować i być postrzegany źle przez innych (co jest wyrazem jego niezależności i indywidualności), ale w takim zachowaniu też jest uzależnianie się od opinii innych i udowadnianie czegoś na siłę, kosztem swoich prawdziwych uczuć.
Najczęściej jednak chcemy być postrzegani dobrze, pozytywnie. Gdy się rozejrzeć, to wszędzie wokół są jakieś podświadomości krzyczące o uwagę:
– „zobacz jak się poświęcam, ile dla ciebie robię”
– „doceń/uznaj/pokochaj/przyjmij mnie”
– „jestem mądry, a nie głupi!”
– „spójrz jak sobie sam świetnie radzę”
– „stać mnie na więcej, jestem lepszy niż twoje wyobrażenia na mój temat”
I wiele, wiele innych.
Na każdym kroku mamy ludzi, którzy chcą coś pokazać, udowodnić na temat tego kim są i jak się przejawiają. A człowiek który coś realnie ma, nie musi wkładać wysiłku w udowadnianie czegokolwiek. Jeśli masz włosy na głowie, to czy chodzisz i próbujesz wszystkim udowodnić, pokazać to że naprawdę je masz? Nie, to po prostu widać i to jest oczywiste. A jeśli nawet pojawi się ktoś, kto zacznie głośno komentować przy innych że nie masz włosów, to jest to tak głupie i abstrakcyjne, że przecież nie będziesz robić z tego dramatu. W końcu widać jak na dłoni jak jest, więc nie trzeba niczego mówić, żeby było wiadomo, kto tu ma problem.
Nie wszystko jednak jest tak oczywiste i widoczne na pierwszy rzut oka jak cechy naszego wyglądu. Ktoś może nam zarzucić np. niezaradność i teoretycznie może pojawić się lęk, że inni w to uwierzą i będą nas postrzegać przez pryzmat tego wyobrażenia. W rzeczywistości jednak jeśli naprawdę mamy coś urzeczywistnione, to emanujemy tą energią i to po prostu czuć, że to mamy. Nie trzeba niczego mówić ani pokazywać. Ludzie podskórnie to czują i muszą naprawdę chcieć nam np. dowalić, żeby sądzić inaczej. No, ale takim osobom i tak byśmy nic nie udowodnili, ponieważ oni chcą się na nas nakręcać, więc tak czy siak potrzeba pokazywania czegokolwiek na siłę nie ma sensu.
Jeśli w efekcie czyjegoś działania czy słów podważających jakiś nasz przejaw, pojawia się napięcie, lęk czy emocje, to znaczy że najwyraźniej to coś wcale nie jest tak silne, stabilne, ugruntowane i urzeczywistnione jak byśmy chcieli. Najczęściej brakuje tutaj szczerości i zamiast przyznać się przed sobą, że mamy jeszcze jakieś braki czy problem – zaczyna się walka o to, żeby problemu nie było. A skierowana jest ona do źródła wątpliwości, czyli osoby która podważyła coś tam w nas. I tak zaczyna się wielkie napięcie, aby coś pokazać, udowodnić i wrócić do stanu sprzed naruszenia tej naszej przestrzeni.
O swoje granice warto też czasami zawalczyć i to też nie jest tak, że jak ktoś ma coś w pełni urzeczywistnione to jest jak skała, która w ogóle nie reaguje na żadne zaczepki. Robi się to jednak jak już – na spokojnie, bez emocji i asertywnie. I zdecydowanie wycofuje się z tych przestrzeni, gdzie nie ma miejsca na jakiekolwiek porozumienie.
W końcu cudze opinie nie są w stanie nas zranić. Bolą tylko wtedy, kiedy SAMI je bierzemy do siebie. A to już zależy przede wszystkim od naszej samooceny.
Osobiście też nauczyłem się, że jeśli cudze słowa czy działania uderzają w moje emocje, to w pierwszej kolejności koncentruje się na sobie i swoim wnętrzu, aby zobaczyć co dokładnie zadziało się we mnie i czemu zareagowałem emocjonalnie. Trochę nie chce mi się już dyskutować i udowadniać czegokolwiek ludziom, którzy chcą mnie postrzegać w określony sposób, ponieważ nawet gdybym zmienił ich zdanie – nie rozwiązałoby to przyczyny emocji we mnie i tylko ją przykryło. Żadna to więc korzyść dla mnie. A inni mają tez prawo myśleć i czuć sobie to co myślą i czują, bo czemu by nie… Dla mnie najważniejsze jest to jak mnie odbierają osoby mi bliskie, a jeśli ktoś jest realnie mi bliski, to samo w sobie już oznacza dobry kontakt i postrzeganie siebie nawzajem bardziej sercem niż podświadomymi filtrami czy emocjami.
Nie ma co się bać cudzego, spaczonego postrzegania nas samych. Warto korzystać z tego jako wskazówek, co tam w nas jeszcze niedomaga (jeśli wywołuje emocje) i uzdrawiać te dziury, stając się coraz bardziej kompletnym, szczęśliwym człowiekiem.
A osoba, która już naprawdę sobie odpuści, chociaż w większej części, potrzebę pokazywania i udowadniania czegokolwiek, w zamian wybierając życie po swojemu – zdecydowanie ma ogromny bonus do czucia szczęścia i spełnienia :)
Komentarze są zamknięte.