Łatwo nam przychodzi odrzucanie pewnych części siebie – tych, które odczuwamy za najbardziej ułomne, złe, toksyczne, wstydliwe. Społeczeństwo tworzy mnóstwo różnych ram, które chłoniemy już od dziecka. Słyszymy:
– „Tak nie można robić”
-„To jest złe, niedobre!”
-„Tak nie wypada”
-„Jesteś słaby/nic nie warty/ głupi/itp. skoro coś tam”

I wiele, wiele innych.

W ten sposób poznajemy oczekiwania środowiska w którym żyjemy i uczymy, że pewne nasze przejawy należy usunąć, stłumić czy ograniczyć w jakikolwiek sposób. Ma ich nie być i już.

I o ile rzeczywiście często wiele z tych przejawów nie służy nam i światu (ale też nie wszystkie!), to już nikt nas nie uczył jak sobie z tym poradzić w zdrowy sposób. Uczono nas tylko wstydu, tłumienia, tworzenia sztucznych masek – czyli klasyczne leczenie objawów, bez ruszenia przyczyn.

Jeśli chcemy nauczyć się radzić sobie z tym wszystkim w zdrowy sposób, to musimy najpierw zrobić kilka kroków do tyłu, żeby wycofać się z tej ślepej uliczki i dopiero wtedy będziemy mogli ruszyć do przodu już właściwą drogą. W praktyce oznacza to pozwolenie sobie na czucie tego, czego czuć nie mogliśmy i nie chcieliśmy. Tak, nawet tych złych, plugawych, trudnych, głupich, wstydliwych i okropnych rzeczy :)

To nie jest żadna słabość ani powód do wstydu mieć w sobie to wszystko. Tak Wam tylko wmówili inni ludzie, którzy też w sobie to mieli, ale nie potrafili sobie z tym poradzić. Gdyby potrafili, to wskazaliby Wam lepszą drogę.

Dopóki odrzucamy cokolwiek w sobie – jesteśmy jak rozbite na kawałki lustro. Nie ma właściwego kontaktu między rozbitymi częściami naszej duszy, a ostre krawędzie tylko nas ranią, więc boimy się do nich zbliżać.

Trzeba pozwolić sobie to wszystko złożyć do kupy, a nic tak pięknie nie łączy tych fragmentów jak miłość, akceptacja, życzliwość i wyrozumiałość skierowane do siebie. Integrując w sobie to wszystko, stajemy się znów piękną całością, gdzie zachodzi bezproblemowa komunikacja wewnętrzna (widzimy i czujemy wszelką przyczynowość w sobie), a energia płynie bez przeszkód na przestrzeni całej naszej duszy. A skoro wszystko płynie i jest pełna komunikacja, to te spaczone, nieuzdrowione części nas mogą w końcu poddawać się Boskiej energii, która to regeneruje i transformuje w coś znacznie lepszego. Rany stają się zaleczone, a w miejscu niedoskonałości zaczyna przejawiać się Boski potencjał.

Wiele osób popełnia ten błąd, że próbuje w sobie coś uzdrowić, ale z poziomu niechęci i odrzucenia tej niezdrowej części siebie. Z takimi intencjami pogłębia się tylko odrzucenie i nic więcej. To nigdy nie zadziała, jeśli rozwój i uzdrawianie będziecie traktować jako sposób na „pozbycie się” czegoś niechcianego w sobie. Nie macie się pozbywać, a integrować i transformować w miłości i akceptacji. To jest spora różnica.

Pokochajcie więc te odrzucone części siebie. Nie chodzi jednak o pokochanie spaczeń, ale tych części siebie, które się z nimi utożsamiają. Nie chodzi więc np. o to, żeby pokochać swoją głupotę, ale tą część siebie, która czuje się głupia.

Przyjmując swoje słabości, wszystko to, co było niechciane, ułomne i złe stajemy się prawdziwą siłą. Będąc wewnętrznie zintegrowani jesteśmy nie do ruszenia – nie poczujemy się nigdy odrzuceni przez innych, ponieważ sami w sobie nie pozwalamy na uczucie odrzucenia. Przestaje nas ruszać co inni o nas myślą i mówią, ponieważ tam w środku jest miłość, akceptacja i miłe uczucia na nasz temat.

Im więcej w sobie zintegrujemy, tym bardziej czujemy się kompletni i znika to nieprzyjemne odczucie wewnętrznej pustki czy rozbicia. To jest jeden z najbardziej fundamentalnych procesów w drodze do odzyskania samych siebie, a przy okazji chyba najbardziej wzruszający i piękny :)

Najłatwiej się tego uczyć pracując z lustrem. Kiedy wychodzą Wam jakieś emocje, których nie akceptujecie w sobie to stajecie sobie przed lustrem i patrzycie w oczy. Podświadomość powie coś w stylu „jestem głupi, nienawidzę siebie”, a Wy możecie wtedy sobie odpowiedzieć „I tak Cię kocham, nawet jeśli jesteś głupi. I tak Cię kocham, nawet jeśli siebie nienawidzisz”.

Ważne jest to, że dajecie sobie przestrzeń do czucia tych niedoskonałości. Zamiast spięcia „nie chce czuć się głupi, nie chcę siebie nienawidzić” pozwalacie tej części Was na to, żeby sobie była (skoro i tak już jest), a nawet idziecie krok dalej – okazując tej części miłość, zrozumienie i życzliwość. Podświadomość może się nieźle zdziwić, ale to dobrze – o to chodzi, żeby przełamać to automatyczne reakcje i napięcia wychodząc po za nie.

To nie jest trudne ćwiczenie, powiedziałbym że wręcz jest banalne. Ono też Wam pokaże na ile realnie chcecie siebie pokochać, a na ile to były tylko deklaracje. W końcu tutaj nie trzeba niczego specjalnego – wystarczy lustro, odrobina czasu i trochę dobrej woli, żeby powiedzieć sobie coś miłego :)

Komentarze są zamknięte.