Wśród zatwardziałych rozwojowców często widać silne parcie na to, aby oświecić się jeszcze w tym życiu. Z kolei wśród tych bardziej „niedzielnych” jest parcie na pieniądze, związki czy jakieś tam inne, własne cele. Często chcemy tego czegoś na już, a jak nie na już, to na za chwilę – byle nie za długą.

Taka autopresja najczęściej świadczy o braku zaufania do siebie, do Boskiego przepływu i własnej przyszłości. Gdyby to zaufanie było, to można by odetchnąć z ulgą i na spokojnie pozwolić, żeby wszystko działo się w swoim, najwłaściwszym tempie. A tak to człowiek się boi, że nie zdąży, że się nie nacieszy albo coś się sypnie po drodze i nie będzie tego, czego tak bardzo pragnie.

Także te niezaspokojone, „głodne” części ego krzyczą „ja chcę już teraz, dłużej nie wytrzymam!” Takie nakręcanie jednak w niczym nie pomaga i z pewnością niczego nie przyspieszy (a wręcz przeciwnie!), więc lepiej po prostu uczyć się luzu i cierpliwości w tym wszystkim.

Najgorsze jest to, że kiedy gonimy za tym, czego nie mamy, to bezsensownie marnujemy to, co już mamy :)

Życie jest tu i teraz. Warto nauczyć się przyjmować je takim, jakim jest. Tupanie nóżką i bunt może działał dla niektórych, gdy byli dziećmi, ale Boska rzeczywistość nie poddaje się takim szantażom. Ją się po prostu przyjmuje albo odrzuca. A nauczyć się ją przyjmować można jedynie w stanie relaksu, luzu, akceptacji i wewnętrznej otwartości. Niezadowolenie, niecierpliwość i gnanie na złamanie karku zdecydowanie temu nie sprzyja.

O, naiwni ci, którzy myślą, że na oświecenie można skutecznie „pozapieprzać”, siebie pokochać na siłę presjonując się, a Boga trzymać na smyczy własnego ego. W rozwoju duchowym trzeba zapomnieć o wszystkich metodach radzenia sobie ze światem i ludźmi, jakich się nauczyliśmy do tej pory. Boska rzeczywistość jest prostsza i mądrzejsza od tej, w której rządzą ego-iści.

Czasami trafiam na ludzi, którzy mówią mi że oni pracują już nad sobą 20+ lat, tyle wysiłku i pracy w to włożyli, a wciąż jest im w życiu ciężko. No dziwne, że po 20 latach zapieprzu podświadomość wciąż nie łapie konceptu lekkiego i przyjemnego życia :)

Tak sobie myślę, że to chyba wynika z tego jak funkcjonuje nasze społeczeństwo. Dużo dzieci już w szkole się uczy, że trzeba robić jak najwięcej i to jest wyznacznik sukcesu. Masz się dużo uczyć, ciężko pracować i odhaczać kolejne punkty na liście wymagań i oczekiwań. A nie ma żadnego pytania o sens nauki tego wszystkiego, po co to robimy, czemu właśnie uczymy się tego, a nie czegoś innego.

W wielu firmach, szczególnie tych większych jest podobnie – są procedury, czasami robi się coś bezsensownego, ale „tak trzeba”, więc to robisz.

No i potem w rozwój ludzi wchodzą z tym samym schematem – po prostu coś robią, a jak nie działa to starają się robić więcej albo się poddają i zniechęcają. A naprawdę mało osób podchodzi do tematu z ciekawością, badaniem, poznawaniem poszczególnych aspektów tej pracy – jak to działa na mnie, co ja czuję, co się tutaj dzieje i o co chodzi. Potem jeden mówi, że afirmacje nie działają, a drugi wierzy że ogólnie działają, ale od 20 lat pisze je w ten sam sposób i coś nie wchodzą jak trzeba. Ani jedna, ani druga osoba nie pomyślała, aby zbadać temat i spróbować się dowiedzieć, co jest nie tak i jak można by to ewentualnie zmodyfikować, żeby działało.

No, ale tutaj wracamy do początkowej kwestii tego wpisu – nie ma przecież czasu na takie analizy i rozdrabnianie, bo trzeba się spieszyć do oświecenia czy innych pięknych celów. Tyle z tego pośpiechu, że ktoś 20 lat biegł jak szalony, a jest w tym samym punkcie co na początku. Nie miał czasu zbadać dokładnie tego co robi i po co, więc okazuje się że cały czas przebierał nogami w miejscu :)

Tu jest też taka pułapka, że często jak ktoś miał dużo nawalone w karmie i emocjach, to w pierwszych latach można robić dużo i osiągać szybkie zmiany w świadomości. Łatwo popaść w poczucie, że da się tak do samego oświecenia zapieprzać i zaraz mieć ten cały rozwój z głowy. A to działa tylko do pewnego momentu. Później zaczynają się bardzo subtelne obszary i trzeba zwolnić, aby w ogóle nawiązać z nimi kontakt. Wszystko spowalnia, bo jest coraz mniej emocji i zapieprzu, a coraz więcej spokojnego, przyjemnego delektowania się Boskością i zagłębiania jej.

Nazwa mojej strony nie jest przypadkowa – osobiście bardzo sobie cenię doświadczanie Boskiego spokoju i uważam, że obok miłości do siebie, jest to jeden z najważniejszych fundamentów zdrowego i zrównoważonego rozwoju. Tylko ego boi się tego spokoju, ponieważ w nim nie może krzyczeć, szarpać się i robić tego wszystkiego, co je zasila.

Życzę Wam luźnej i spokojnej niedzieli, a także całej reszty istnienia :)

Komentarze są zamknięte.