Osoby pracujące nad swoją złością często wpadają w pewną pułapkę – próbują uwolnić się od wszystkich mechanizmów złoszczenia i zapominają o tym, że odczuwanie złości też może być w porządku.
U złośników czy choleryków wszelkiego rodzaju największym problemem jest to, że oni doświadczyli destrukcyjnego działania złości w sobie i swoim otoczeniu, więc naturalnym odruchem jest dążenie do tego, aby tej złości pozbyć się całkowicie. I jest to jak najbardziej zrozumiałe, ale ciężko jest przejść od razu z jednej skrajności w drugą, w sposób naturalny niewymuszony.
Niektórzy jednak mają tak silną motywację (np. własne zmęczenie tematem albo oczekiwania otoczenia), że mimo wszystko starają się za wszelką cenę być spokojni. Kosztuje to jednak wiele wysiłku, a stłumiona złość prędzej czy później znajduje ujście w taki czy inny sposób. Najczęściej nie jest to nic zdrowego.
Tymczasem najlepszym rozwiązaniem jest przede wszystkim zauważenie, że złość sama w sobie nie musi być kierowana ani do wewnątrz, ani na zewnątrz – że nigdzie nie musi wprowadzać destrukcji i zamieszania. Złość można czuć i przeżywać, bez pozwalania jej na niszczycielskie, niekontrolowane działania! Nie musimy dowalać ani sobie ani innym. Nie musimy ranić siebie negatywnymi słowami, ani kopać mebli. Możemy być w tej złości, przeżywać ją, ale nie dawać się jej panoszyć i rządzić nami.
To jest bardzo ważne, aby nauczyć się przeżywać złość świadomie i przytomnie – bez tego etapu nie ma mowy, o dojściu do prawdziwej wolności od wszelkich mechanizmów złoszczenia się – przynajmniej dla tych osób, dla których złość była istotną częścią przejawiania się.
Żeby dojść do tego potrzebujemy akceptacji i uznania dla swojej złości oraz siebie odczuwającego złość. Trzeba się poczuć z tym niewinnie i w porządku, że w ogóle ta złość w nas jest i ją czujemy. Jest to tym trudniejsze, ale też i ważniejsze, im więcej zła i destrukcji tą złością dokonaliśmy w przeszłości. Następnie warto stworzyć sobie osobistą przestrzeń w której możemy tej złości doświadczać. Tutaj ważna jest zdrowa asertywność, gdzie mimo emocji uczymy się stanowczo, ale spokojnie i z szacunkiem wyrażać innym swoją potrzebę do poprzebywania samemu. Osobom bliskim, z którymi żyjemy na co dzień najlepiej jest wcześniej wyjaśnić o co chodzi i co to ma na celu, żeby w trakcie samej złości już nie trzeba było bawić się w rozmowy i tłumaczenia. Krótki, prosty komunikat i sprawa jest jasna – masz czas i przestrzeń dla siebie, możesz sobie coś doświadczyć i się z tym oswajać, a inni nie muszą tego brać do siebie, bo wiedzą o co chodzi.
Nie zawsze będziemy mieli warunki do tego, aby sobie na spokojnie zająć się tematem. Niezależnie od warunków, ważna jest obserwacja siebie i swojej złości. Dobrze jest świadomie, w tej obserwacji wstrzymać się od słów i czynów, które nie wprowadzają żadnej wartości, a są jedynie wywaleniem tej złości na zewnątrz. Postawienie granicy, wyrażenie komuś jak się czujemy – to będzie ok, nawet jeśli będzie to całe w emocjach. Personalne wycieczki, wyzywanie, poniżanie, przekrzykiwanie kogoś, naruszanie granic fizycznych – to jest kompletnie zbędne i od tego lepiej się powstrzymać w zdecydowanej większości przypadków (pomijam sytuacje, gdzie ktoś pierwszy skrajnie przekracza nasze granice, ale i tu w miarę możliwości lepiej się wycofać niż walczyć).
Złość można oswoić i nauczyć się zdrowo z nią żyć. W końca sama w sobie jest tylko pewną informacją, jak każda inna emocja. Wsłuchując się w swoją złość możemy więc dowiedzieć się, co w naszym życiu nie gra, co jest nie tak, co daje nam możliwości, aby coś z tym zrobić. Stłumienie złości najczęściej oznacza zakopanie pod dywan również przyczyn, a to znacznie utrudnia ich uzdrowienie.
Złośćmy się, więc jeśli jest taka potrzeba, ale mądrze i świadomie
Komentarze są zamknięte.