Brak równowagi w życiu może się przejawiać na wiele sposobów. Jednym z nich, o którym chciałbym dzisiaj napisać – jest nadmierna presja, że wszystko co robię i czym się zajmuje powinno jakoś służyć, przynosić konkretną wartość, wznosić mnie na wyżyny świadomości, itd.
U rozwojowców przejawia się często to jako nerwica oświeceniowa tzn stan w którym najchętniej by odhaczyli czy odrzucili wszystkie życiowe „pierdoły” i zajmowali się tylko tym, co ich ma rzekomo doprowadzić do oświecenia. Najważniejsza staje się duchowa praktyka, robienie tego co przynosi jakieś tam dobre dla nas i świata, itp.
Na czymś takim można fajnie wzrosnąć, ale tylko do pewnego momentu. Z czasem ten brak równowagi w życiu zacznie coraz bardziej doskwierać i doprowadzać do zniechęcenia i poczucia braku sensu.
No bo po co pracujemy nad sobą? Żeby jeszcze więcej pracować? A co potem? To wspaniałe oświecenie?
A czym może być oświecenie dla człowieka, który nie zna niczego, po za dążeniem do niego? :D
To nie jest tak, że oświecenie to jakiś magiczny moment, w którym wszystko się zmienia. Do oświecenia się dojrzewa stopniowo i sam jego akt myślę, że raczej jest takim postawieniem kropki nad i, subtelnym domknięciem niż totalnym wywaleniem wszystkiego do góry nogami.
Także liczenie na to, że teraz będę gnał, a potem „świadomość mi się zmieni i samo pójdzie” jest naiwnością. Moment zmiany jest teraz. Jeśli teraz nie zaczniecie żyć, pozwalać sobie na robienie różnych rzeczy dla samej przyjemności, dla samego robienia – to samo się to nie zmieni.
Samym dążeniem i zapieprzaniem możemy dojść tylko do jednego miejsca – świadomości, że to nie ma sensu :)
Nie można gnać z życiem, z realizacją nawet tych bardzo ważnych celów, z rozwojem duchowym. Nieco dyscypliny i pracowitości się przydaje, ale nie kosztem wszystkiego innego. Na przyjemności musi być miejsce. Na zajęcia nie tworzące żadnej wielkiej wartości, nie poszerzające waszej świadomości ani nie budujące wspaniałego dobra.
Nie ważne czy to spacer, czy zbieranie znaczków, układanie puzzli, robienie zdjęć ptaszkom czy cokolwiek tam lubicie i macie ochotę robić. Na to musi być miejsce. Na te drobne, głupiutkie, nic specjalnego nie wnoszące zajęcia. Bo właśnie na tym polega życie – na robieniu tego co się lubi robić, co się czuje i co jest zgodne z nami, bez nadawania temu wszystkiemu jakiejś odgórnej filozofii, bez wartościowania na lepsze i gorsze.
Komentarze są zamknięte.