Dzisiaj post dłuższy i też bardziej osobisty :)

Większość ludzi, jakich spotykamy nie jest całkowicie dobra albo zła, jeśli oceniać ich pod kątem tego jak się przejawiają na tu i teraz (nie mam tu na myśli naszej Boskiej natury, która jest w 100% dobra, bo nie znam nikogo kto by ją przejawiał w pełni).

Umysł jednak wciąż i wciąż szuka uproszczeń, aby opisywać rzeczywistość, dlatego lubi przypinać łatki ludziom. Łatwo jest powiedzieć „ten jest zły, tamten głupi, ten to cham, a tamta to furiatka”. Rzeczywistość jednak w przypadku ludzi rzadko jest tak prosta, ponieważ człowiek to istota wielowymiarowa, nawet jeśli konkretny osobnik wydaje się prosty do bólu.

Takie mechanizmy bardzo sprzyjają manipulacjom. Wystarczy bowiem umiejętnie wytworzyć wokół siebie wyobrażenie, że jest się dobrym człowiekiem, aby z dużo większą łatwością maskować swoje złe zachowania. Ludziom bowiem często w głowie się nie mieści, że „dobry człowiek” mógł zrobić coś tak bardzo złego.

To widać bardzo wyraźnie choćby na przykładzie papieża Jana Pawła II, wokół którego narósł tak silny kult świętego, że wiele osób wpada wręcz w furię, gdy pojawia się dyskusja o jakichś jego nie do końca dobrych zagrywkach. Zauważacie jak bardzo takich osób nie obchodzą twarde fakty, bo liczy się tylko i wyłącznie ich przekonanie i emocjonalne wyobrażenia na temat samej osoby!

No i teraz wyobraźcie sobie ten sam mechanizm przeniesiony na grunt rodzinny. Każda osoba w rodzinie ma z grubsza przypięte łatki i jeśli np. mamy dwóch braci, gdzie jeden ma łatkę dobrego i grzecznego chłopca, co się dobrze uczy, a drugi „sprawia często kłopoty” to łatwo sobie wyobrazić jak różne reakcje rodziny byłyby na to samo oskarżenie o zrobienie czegoś złego, w zależności od tego, który z braci zawinił.

Na „złego” brata wydano by pewnie wyrok odgórny, nawet jeśli byłby niewinny, zaś tego „dobrego” by pewnie broniono i zaprzeczano winie, nawet jeśli fakty by stanowiły przeciwko niemu. A nawet jak już by się nie dało zaprzeczać faktom, to pewnie i tak byłaby wina „złego” brata, który dał zły przykład czy namówił drugiego :)

Duży dramat przeżywają też dzieci, katowane psychicznie i emocjonalnie przez rodziców z tak zwanego dobrego domu. Rodzice dobrze zarabiają, są szanowanymi członkami społeczności, wzbudzają opinie porządnych ludzi wśród innych. A w czterech ścianach domu terror, krzyki, awantury, wyzwiska. I co takie dziecko ma zrobić, komu się pożalić? Ono najczęściej nawet nie będzie próbowało, bo widzi jak inni traktują rodziców i doskonale wie, że nikt mu nie uwierzy. Reszta rodziny, która dla dziecka stanowi praktycznie cały świat – też jest przeciw niemu.

Dzieci z takich domów w dorosłym życiu przenoszą ogromny lęk w stosunku do ludzi. Podświadomie oczekują niesprawiedliwego, okrutnego traktowania oraz konieczności bronienia się przed zarzutami, czasami całkowicie wyssanymi z palca. Bywa, że nie mają nic złego na myśli, nie chcą nikogo skrzywdzić (bo marzą tylko o schowaniu się przed całym światem i nie wchodzeniem nikomu w drogę), a mimo to są oskarżani o złośliwość, ataki, niechęć czy inne projekcje cudzych umysłów. Tak po prostu, bo komuś się coś ubzdurało.

Dlaczego tak się w ogóle dzieje i co kreuje takie sytuacje?

Przede wszystkim dziecko, które było ofiarą manipulacji i niesprawiedliwego traktowania ciągnie za sobą ogromny ładunek poczucia winy i czucia się gorszym. Ono czuje się po prostu źle ze sobą, ponieważ nie dano mu prawa i przestrzeni do budowania swojej wartości oraz świadomości niewinności.

I to jest słabość, która działa jak lep na manipulatorów i zakompleksionych frustratów, którzy lubią się dowartościować cudzym kosztem. Największy dramat dzieje się, kiedy taka osoba przyciąga sobie właśnie tych wszystkich ludzi z autorytetem, poważaniem czy inną dobrą opinią na swój temat. I tak zahukany szaraczek jest dosłownie masakrowany przez silną jednostkę, a tłum jeszcze przyklaskuje. To się dzieje również i w rozwojowym środowisku, ponieważ warunki są wyjątkowo sprzyjające. Wiecie jak wielu ludzi myśli, że jak ktoś jest dobrym uzdrowicielem i ma różne życiowe sukcesy, to NA PEWNO jest dobrym człowiekiem niezdolnym do niczego złego? :D

Nawet ludzie z autorytetem, z sukcesami i uśmiechem na twarzy potrafią zadawać innym ból i dowartościowywać się kosztem innych.

To jest niestety smutna rzeczywistość pewnej części społeczeństwa, ale mało kto o tym wie i się nad tym zastanawia, bo takie są te wzorce – wiążą się one z bezsilnością, samotnością i niezrozumieniem. Tacy ludzie się izolują od innych i na ogół nie dzielą się ze światem swoimi problemami. Zamykają się w swoim własnym świecie – smutnym, gorzkim i niesprawiedliwym.

No bo jak tu walczyć samotnie przeciwko całemu światu? Jak tu walczyć z siłą cudzego autorytetu czy opinii? Jak udowodnić rodzicowi, który jest przekonany o swojej nieomylności, że nie ma racji na nasz temat?

Wydaje się, że można tylko walić głową w mur albo się zwyczajnie poddać i dostosować.

Na szczęście jest Boskie wsparcie i to właśnie jemu można zawierzyć.Bogu nie trzeba udowadniać, że zebra to nie koń i można się po prostu skupić na to, co realnie jest. Manipulatorom i tak nic nie udowodnimy, więc najlepiej jest pozwolić innym, aby wierzyli w to, co w chcą wierzyć. Nawet jeśli cała grupa ludzi ma uwierzyć naszemu oprawcy w kłamstwa i manipulacje na nasz temat.

Ci ludzie i tak nie są warci Waszej uwagi, skoro nie zadali sobie trudu aby samodzielnie ocenić sytuacje i bezmyślnie przyjęli czyjś punkt widzenia. Czemu mielibyście przejmować się opiniami osób, które nawet nie wiedzą jacy jesteście naprawdę?

Lepiej jest się od tego wszystkiego odciąć i zrobić przestrzeń dla ludzi, którzy spojrzą na Wasz z poziomu serca, a nie urojeń. A dopóki będziemy walczyć z tamtymi o racje, to tego miejsca nie będzie.

Cała sztuka polega na zauważeniu, że walka o bronienie swojej racji za wszelką cenę nie ma sensu, bo w takich przypadkach nie dość, że mamy małe szansę na udowodnienie czegokolwiek, to i tak ewentualna wygrana realnie za wiele nam nie da. Szanujmy się więc i nie marnujmy czasu na takich ludzi i takie sytuacje. Im prędzej zwrócimy sobie wolność od tego wszystkiego, tym prędzej zrobi się miejsce na wspaniałe, harmonijne relacje i miłość w naszym życiu.

Powiedzcie sobie „a niech myślą sobie co chcą!” i zajmijcie się po prostu sobą. Osobiście wierzę, że prawda się zawsze wybroni w taki czy inny sposób, więc jeśli będziecie szczerzy ze sobą, to tak czy siak dobrze na tym wyjdziecie, niezależnie od tego co inni tam kombinują i robią przeciwko Wam.

Z tego wszystkiego można wyjść, a wiem to, bo sam przechodziłem tą drogę. Zanim zacząłem pracę nad sobą, to miałem poczucie, że absolutnie nikt na całym świecie nie wie jaki jestem naprawdę i nikogo to nie obchodzi. Dla większości ludzi byłem praktycznie niewidzialny, a dla całej reszty chciałbym być wtedy niewidzialny :D

W domu nie było „typowej” patologii – nie było żadnych alkoholików, nie było biedy ani typowej, fizycznej przemocy. A jednak działo się dużo złego. No, ale to złe to działo się, żebym wyrósł na ludzi, żebym miał dobre oceny i takie tam. A w ogóle to się nie działo, bo mi się coś pomyliło i jestem przewrażliwiony i jakiś psychiczny :)

Całe życie miałem poczucie, że ja to nic nie chcę, po za świętym spokojem. Nie miałem wymagań i oczekiwań wobec życia. Nie chciałem nikomu wchodzić w drogę ani męczyć go moimi potrzebami. Rzadko coś chciałem dla siebie. Ode z mnie kolei ciągle wymagano i ciągle było źle i za mało i niedobrze. Ciągle byłem nie taki, jak trzeba.

Chowałem się więc i izolowałem, stawałem niewidzialny. Niektórzy nauczyciele po całym semestrze nie wiedzieli, nawet że byłem ich uczniem :) A ten świat i ci ludzie, ciągle mnie atakowali swoimi roszczeniami i pretensjami, wiecznie dawano mi do zrozumienia, że ze mną jest coś nie tak. A ja chciałem tylko, żeby się wszyscy odwalili ode mnie i dali mi żyć po swojemu.

Gdyby nie rozwój duchowy to chowałbym się pewnie do dziś. A zamiast tego wychodzę do Was i spotyka mnie dużo dobrego z Waszej strony, co jest jak miodzik na moje niegdyś mocno poranione serce :)

Nie wszystko jeszcze uzdrowiłem, więc nie przejawiam przed Wami pełni swojego potencjału. Mimo wszystko w pewnym stopniu się jeszcze trochę izoluje od ludzi, ale jest zdecydowanie lepiej niż kiedyś :)

Jednym z moich największych emocjonalnych dramatów było właśnie to poczucie niezrozumienia i przekonanie, że ludzie coś do mnie mają, mimo że ja tak bardzo staram się nikomu nie wchodzić w drogę. Mierzyłem się z rodzinną strukturą i w pewnym momencie musiałem się odciąć całkowicie, aby w ogóle sobie poradzić i odbudować siebie. Miałem zaraz potem psychopatyczne kolegę z pracy, który uwziął się na mnie od pierwszego dnia i przez rok wyniszczał, aż doprowadził do mojego zwolnienia (no tu akurat sobie trochę zasłużyłem przez leserstwo, ale nie bardziej niż on sam :D). Potem już było tylko lepiej, bo od kilku lat żyje względnie spokojnie, ale zdarzały się różne pomniejsze sytuacje.

Doświadczyłem dużo złego ze strony ludzi, ale ich nie przekreśliłem. Wiem, że to była moja karma i moje wzorce. Przez wcielenia zaniedbałem pewne rzeczy i tak to się wszystko potoczyło. Teraz odkrywam świat i ludzi na nowo. Poznaję tą lepszą stronę, od której byłem odcięty. Podoba mi się to co widzę i chcę więcej :)

Dzisiejszy post jest pewnego rodzaju ułożeniem sobie tematu dla mnie i wyrzuceniem z siebie pewnego ciężaru.

I wiecie co? Przyszło mi teraz do głowy to, że skoro ja naprawdę nie chce (a całym sercem to czuję) nikogo krzywdzić, denerwować, niszczyć, mścić się, konkurować, zmieniać, ingerować w cudze życie, a zajmować się tylko i wyłącznie sobą i swoimi marzeniami, to ja naprawdę jestem niewinny i w porządku, z tym jaki jestem i co robię. Nawet jeśli inni uważają inaczej, bo wmówili sobie coś na mój temat.

A poczucie niewinności jest tutaj kluczem do pełnego uzdrowienia.

Pozdrawiam wszystkich, którzy dotrwali do końca tego posta :)

Komentarze są zamknięte.