Praktycznie każde dziecko, o ile się nie urodziło w jakiejś super świadomej rodzince na początku swojego życia uczy się „gry w oczekiwania”.

Już rodzice jako pierwsi ludzie z którymi budujemy relacje mają z reguły różnorakie, często nieświadome oczekiwania wobec swojego dziecka. Chcą żeby dziecko nie płakało, żeby było grzeczne, żeby zrobiło coś śmiesznego – to mogą być zarówno regularne oczekiwania jak i jednorazowe. I kiedy dziecko zaspokoi to oczekiwanie to z reguły spotyka się z jakąś pozytywną reakcją – zadowoleniem, radością albo nawet choćby brakiem negatywnych reakcji, co w „trudnych” rodzinach jest też odbierane jako coś pozytywnego. Pojawia się więc pewnego rodzaju nagroda.

I już w tym momencie dziecko nieświadomie uczy się, że relacje z ludźmi polegają na tym, że inni wobec nas mają oczekiwania, a my coś robimy z tymi oczekiwaniami. A to co już konkretnie robimy to zależy od naszych wzorców, z którymi przyszliśmy na ten świat.

I tak jedni uczą się uległości i spełniania oczekiwań, inni się buntują, a jeszcze inni owinęli sobie rodziców wokół palca i nauczyli się, że to im się usługuje, a nie na odwrót :)

Najczęściej jednak uczymy się, że trzeba spełniać te oczekiwania albo że warto się poświęcać dla tej „nagrody”, nawet jeśli jest ona marnym ochłapem (wedle zasady „lepszy rydz niż nic”)

Niezależnie co by to nie było – warto jest dotrzeć do tych fundamentów i zobaczyć na jakich zasadach my sami się nauczyliśmy funkcjonować w relacjach. Jakie zależności i mechanizmy w sobie wytworzyliśmy. I jakie konsekwencje to dla nas niesie.

Ważne jest pokazanie podświadomości, że nie jesteśmy już małymi dziećmi i cokolwiek się odgrywało w dzieciństwie – nie musi być nadal odtwarzane. W każdej chwili możemy zmienić reguły gry.

Nawet jeśli rodzice nas bombardowali oczekiwaniami, nawet jeśli się nauczyliśmy, że musimy się dopasować, aby coś ugrać – warto sobie uświadomić, że my nic nie musimy. Nie musimy spełniać niczyich oczekiwań. Nie musimy się do nikogo dostosowywać wbrew sobie. Nie musimy niczego udowadniać. Nie musimy tworzyć jakiejś wizji siebie czy swojego życia.

Możemy czerpać ze świata i cudownie żyć w wolności od tego wszystkiego. I to wszystko może świetnie dla nas działać, ale żeby tak się stało – najpierw musimy odzyskać tą swoją, własną przestrzeń. Zwrócić sobie wolność i przyznać prawo do własnej niezależności. Poczuć się z tym niewinnie, dobrze, komfortowo, bezpiecznie.

Wasze życie jest tyko i wyłącznie dla Was. Kiedy inni zajmują część Waszej życiowej przestrzeni, to powinno to wynikać z Waszej wolnej, czystej i nieprzymuszonej woli. I wszystko tylko w takim zakresie, jaki jest zgodny z Waszym sercem. To serce, miłość, powinny kierować tym jak inni działają w Waszym życiu, w jakim zakresie i na jakich zasadach. To czyste serce powinno wyznaczać granice.

I ono to chętnie zrobi, ale wpierw trzeba je otworzyć i pozwolić na oczyszczający przepływ miłości. Pokochanie siebie to podstawa, absolutnie wszystkiego. Będę to często powtarzał, bo nie ma nic ważniejszego

Komentarze są zamknięte.