Poczucie, że nic nie muszę jest prawdziwie wyzwalające.
Nie muszę niczego udowadniać, nie muszę niczego osiągać. Nie muszę zarabiać konkretnej kwoty pieniędzy, nie muszę zarabiać więcej niż inni. Nie muszę się z każdym zgadzać i dobrze dogadywać. Nie muszę być lubiany przez każdego człowieka, jakiego spotkam. Nie muszę sobie niczego narzucać. Itd itp.
W głowie mamy mnóstwo takich przymusów, przekonań że coś po prostu musimy i już. Nie ma innej opcji.
A prawda jest taka, że kiedy rezygnuje się z „muszę” to robi się miejsce na „chcę” i „mogę”, a to jest już działanie z zupełnie innego poziomu – pełne luzu, akceptacji, przestrzeni na niedoskonałości i cierpliwości. Dopiero w takiej przestrzeni otwieramy się na prawdziwe sukcesy i udane kreacje. Dopiero wtedy tak w pełni odkrywamy co naprawdę jest nasze, co wypływa z serca, a co było tylko sztuczne i narzucone sobie z głupich powodów.
A jak wspaniale się żyje w takiej wolności od tych wszystkich przymusów!
Ja np. jeszcze niedawno czułem taki wewnętrzny przymus bronienia się przed ludźmi, którzy próbowali mi udowadniać że są lepsi, bardziej uduchowieni, itd ode mnie. Z dzieciństwa, a właściwie to już z poprzednich wcieleń miałem taki mechanizm pokazywania ludziom, że wcale nie jestem gorszy albo że jakieś negatywne wyobrażenia o mnie, nie są całą prawdą na mój temat(a tych z kolei kiedyś było sporo). No i tutaj była taka presja, żeby osiągnąć jak najwięcej, żeby pokazać całemu światu na co mnie stać i że wcale nie jestem taki beznadziejny na jakiego mnie kreowano.
Ufff, co za ulga, że już tego nie czuję :) Nie muszę się angażować w nic więcej niż w to, na co mam w danym momencie ochotę. Nie muszę chwalić się każdym jednym sukcesem i epatować prywatnym życiem w sieci, żeby inni nie mieli wątpliwości że mi się dobrze układa :D Nie żebym wcześniej tak namiętnie robił, ale widziałem jak inni to robili i wywoływało to we mnie różne emocje. Jakaś walka, udowadnianie czegoś, może lekkie dogryzanie pod płaszczykiem duchowych mądrości ;P
Czuję niesamowitą ulgę pozwalając innym ludziom, aby sobie wyobrażali na mój temat cokolwiek tylko zechcą. Ważne jest to, co ja sam czuję. Choćby cały świat miał być przeciwko, ważna jest ta przestrzeń w sercu, w której jest cała Prawda.
Nie jestem beznadziejny, nie jestem też idealny. Jestem żywym, dynamicznym tworem, który cały czas odkrywa siebie, uczy się siebie i tworzy siebie na nowo. To co dzisiaj można o mnie powiedzieć, jutro może być już nieaktualne. W kontekście tych zmian, tej dynamiczności nie ma co się przywiązywać do konkretnej wizji siebie, a więc też tym bardziej nie ma sensu budować jej w oczach innych.
Tak naprawdę żaden człowiek mnie w pełni nie zna, ponieważ nawet ja sam siebie jeszcze do końca nie poznałem. Na ten moment jedynie Bóg zna całą prawdę o mnie.
To mi pokazuje jak bardzo nie ma znaczenia to, co inni o mnie sądzą. Bo to nigdy nie będzie cała prawda o mnie. Nawet gdyby wszyscy mnie kochali i uwielbiali, to nie byłby żaden dowód na moją wspaniałość, a co najwyżej na charyzmę i umiejętność urabiania tłumów :) To co inni o mnie myślą, nie ma tak naprawdę znaczenia na tym głębszym, duchowym poziomie. To co inni o mnie myślą, przede wszystkim nie jest moje, a cudze.
To ja sam potrzebuję poznać prawdę o sobie. Odkryć ją we własnej, intymnej przestrzeni. A jaką część tej prawdy zobaczy reszta świata?
A jakie ma to znaczenie? Wystarczy, że wokół mnie będą kochane, bliskie mi i harmonijne osoby, które dostrzegać będą dostatecznie duży wycinek tej prawdy. To wystarczy, aby żyć szczęśliwie i w spełnieniu.
A reszta świata niech myśli sobie co chce. Ja nic nie muszę.
Komentarze są zamknięte.