Dziwi mnie to z jaką zawziętością niektórzy pakują się albo trzymają się toksycznych relacji tylko po to, żeby coś „przerobić”.

To jest pokłosie wyobrażeń, że każde doświadczenie czemuś służy, że wszystko spotyka nas z jakiegoś powodu, że wszystko jest lekcją do przerobienia, itd.

Nie, nie i jeszcze raz nie :)

Ok, te zdania niosą za sobą pewną prawdę, ale nie rozumianą w tak powierzchowny sposób. Obalmy kilka popularnych mitów.

Nie za wszystkim co nas spotyka jest stoi bezpośrednia intencja. Wystarczy, że jest w nas przestrzeń na doświadczanie czegoś i czasami pojawiają się takie okoliczności, które pozwalają na to, aby się coś zadziało. Przede wszystkim na co dzień wokół nas dzieje się cały ogrom całkowicie neutralnych dla nas zjawisk i ciężko by było, żebyśmy każde z nich mieli dopuszczać lub odrzucać konkretną intencją.

Niektóre rzeczy dzieją się w naszej przestrzeni nie dlatego, że mamy intencje aby ich doświadczać, ale dlatego, że nie wyraziliśmy intencji, aby ich nie doświadczać! Wystarczy, że po prostu nie było w nas niczego co by powiedziało „stop!” i to już w samo w sobie dało przestrzeń na to, aby konkretna rzecz się mogła zadziać.

Świat jest niezwykle bogaty i złożono, a wokół nas jest mnóstwo żywych istot w własną wolą, więc to rodzi ogromny potencjał do nieplanowanych, przeróżnych sytuacji i doświadczeń. Ja nie muszę mieć konkretną intencję, aby zobaczyć jak piesek obsikuje drzewo tuż obok mnie, to się po prostu dzieje, bo nie ma we mnie nic, co by zablokowało mnie na takie doświadczenie. Jest ono mi po prostu obojętne.

A nawet gdyby wywołało to we mnie jakąś emocje, to nie znaczy zaraz że moje obciążenia mi wykreowały to zdarzenie, bo ono i tak by się wydarzyło. To tylko system skojarzeń i połączeń emocjonalnych tu w coś uderzył i mogę się przyjrzeć sobie, ale nie ma sensu szukać w tym zdarzeniu wielkiej celowości.

Niestety wielu duchowiaków tak się przyzwyczaja do pracy ze swoimi intencjami i postrzeganiem zależności przyczynowo-skutkowych że potem zaczynają ich szukać na każdym kroku. A to jest błąd. Bo samo to, że takich zależności mamy w sobie ogrom, jeszcze nie znaczy, że wszystko w naszym życiu odgrywa się w taki sposób.

Czasami jest też wyolbrzymianie tego co się dzieje. Jak ktoś sobie przewieje uszy to nie zawsze musi iść za tym intencja, że chciał być chory i sobie zaszkodzić. Czasami to jest po prostu zwykłe zaniedbanie czy nieostrożność, które się zdarzają skoro przejawiamy się jeszcze w sposób niedoskonały. To oczywiście też z czegoś wynika, ale nie ma co z tego robić wielkiej historii – ot, mała niedoskonałość naszego funkcjonowania.

Popadanie w paranoje celowości i szukania intencji w każdym, najmniejszym doświadczeniu to szybka droga do nerwicy oświeceniowej. Człowiek zamiast szukać Boga w sobie i wokół siebie, wszędzie tylko poluje na wzorce i intencje, a to jest chore i nieludzkie.

No i tu przechodzimy do sedna – skoro nie za wszystkim stoi bezpośrednie intencja, to skoro pojawia się jakieś potencjalnie nieciekawe doświadczenie czy relacja, to nie ma potrzeby się w to pakować, żeby sprawdzać co i jak. Czasami najlepszą i najkorzystniejszą decyzją jest po prostu wybrać opcję „tego nie mam ochoty doświadczać” i w ten sposób kształtować świadomą intencję, aby jednak pewnych rzeczy nie wpuszczać do naszej przestrzeni. A może być przecież tak, że coś przyszło nie dlatego że przyciągnęliśmy to, ale dlatego że nigdy wcześniej jednoznacznie się nie sprzeciwiliśmy temu.

Jeśli pozwalamy sobie na bezmyślne doświadczanie wszystkiego co przychodzi, to stajemy się bierni i podatni na zewnętrzne czynniki, a to samo w sobie staje się już pośrednią intencją do wielu niepotrzebnych doświadczeń.

Ja jestem zdecydowany na odkrywanie i doświadczanie Boga i Jego przejawów w tym świecie. Jeśli spotyka mnie coś co mnie odrywa od tego doświadczenia to nie widzę najmniejszego powodu w angażowanie się w coś takiego, tylko w miarę możliwości odrywam się od tego i koncentruję się z powrotem na Boskich doświadczeniach.

Że niby to jest ucieczka przed przerobieniem jakiegoś tematu? Haha, wolę uciekać przed wzorcami niż przed Bogiem :D

A tak poważnie – wybierając Boskie uczucia i doświadczenia otwieram się na możliwość przerobienia tematu z tego wyższego, Boskiego poziomu. Spokojnie, jeśli podświadomość jest zbyt przywiązana do czegoś, to i tak się rozproszy i ucieknie w te niższe energie, więc co będzie trzeba przerobić, to się i tak przerobi. Nic nam nie ucieknie, tym bardziej jeśli będziemy przebywać w stanie miłości do siebie i nauczymy się dbać o siebie z tego poziomu!

Pozostając świadomym i przytomnym, nie ucieknę przed sobą ani nie pominę niczego ważnego na mojej drodze rozwoju.

Najważniejsze jest to, że świadomie pokazuje na każdym kroku podświadomości co jest dla mnie najważniejsze i co jest najlepiej wybierać. A czego uczy swojej podświadomości człowiek, który trzyma się toksycznej relacji w imię uzdrawiania czegoś? Ano tego, że grzebanie się w emocjach jest ważniejsze niż doświadczanie Boga.

Mam wolną wolę, więc mogę wybierać co tylko zechcę. Wybierają miłość, szczęście, bezpieczeństwo, bogactwo, spełnienie i wiele innych Boskich darów szanuję siebie i swoją pracę, więc pozostaje konsekwentny. Po prostu nie pozwalam sobie na niemiłe sytuacje, zdarzenia i relacje (w miarę możliwości), bo to było zaprzeczenie tego, co robię i do czego dążę.

I tu największy szok – okazuje się bowiem, że konsekwentne wybieranie szczęścia i rezygnowanie z tego, co unieszczęśliwia – naprawdę daje szczęście. No kto by się spodziewał :)

Komentarze są zamknięte.