Przypomniało mi się dzisiaj kilka historii z przeszłości, rzeczy które sam doświadczyłem i które doświadczały osoby, które znam. No i wzięło mnie tak na refleksję odnośnie relacji między ludźmi :)

Dociera do mnie od jakiegoś czasu takie uczucie, że my wszyscy jesteśmy jedną, wielką, Boską rodziną. I to z jednej strony jest piękne uczucie, ale z drugiej robi mi się trochę smutno jak sobie pomyślę, jak wiele rzeczy sabotuje takie przejawianie się naszych wspólnych relacji.

Ja wiem, że jest sporo osób na świecie, które przejawiają się w sposób patologiczny i toksyczny. Niestety spora część społeczeństwa jest na tyle skrzywdzona, straumatyzowana i poraniona emocjonalnie, że oczekuje różnych pułapek czy nieprzyjemności na każdym kroku.

W efekcie mamy ogrom, wręcz prawdziwe zatrzęsienie historii relacji w których nikt nie chciał zrobić nic złego, ale każda ze stron jest przekonana, że ta druga z pewnością chciała.

Inni ludzie są dla nas lustrami i często nieświadomie dotykają naszych ran. DOTYKAJĄ, a nie je zadają! To jest taka różnica jak między osobą, która złapała Cię nieświadomie za rękę w miejscu, w którym był siniak, a gościem który po prostu przywalił Ci w twarz.

No i dobra, złapał ktoś Was za tego siniaka i co wtedy? Często zaczyna się złość i festiwal oskarżeń. A to, że specjalnie w tym miejscu złapał. A to, że za mocno ścisnął, a nie musiał tyle siły w to wkładać (czyli chciał zadać ból!).

Nikt nie lubi być oskarżany o działanie na szkodę z premedytacją, jeśli zrobił coś przypadkiem, więc taka osoba zazwyczaj też przechodzi albo do ataku albo do obrony – tak czy siak oddala się(uczuciowo) i stawia bariery.

Takich mechanizmów mamy mnóstwo. Interpretowanie cudzych zachowań czy słów wedle własnych wyobrażeń np. cudzego uśmiechu jako nabijania się z nas. Projektowanie własnych intencji na drugą osobę. Prowokacje i negatywne oczekiwania. I wiele innych. Zawsze się jakieś powody znajdą, żeby się od drugiego człowieka odsunąć.

A czy w wśród rozwojowców jest lepiej? I tak i nie :) Bo z jednej strony i jest taka fajna, większa niż przeciętnie otwartość na drugiego człowieka, a z drugiej tworzy się jeszcze więcej, irracjonalnych nawet powodów aby się od kogoś odciąć. A to przekonanie, że ktoś nam źle życzy (bo to „czujemy”), a to postrzeganie kogoś przez pryzmat jego karmy, a nie tego jak się przejawia i co świadomie wybiera. O takich absurdach jak dystansowanie się od kogoś, bo w regresingu sobie przypomnieliśmy jak nam 1000 lat temu zabił żonę, nawet nie wspominam :)

Nie wiem czy to jakaś tęsknota mi się odpaliła czy inne poczucie niezaspokojenia, ale jest mi smutno że tak funkcjonujemy – wiadomo że nie wszyscy i nie cały czas, ale jednak…

Ja rozumiem, to że reagujemy W PIERWSZEJ CHWILI emocjonalnie na różne zdarzenia, że interpretujemy opacznie pewne rzeczy. To nic takiego. No, ale żeby zamiast pogadać normalnie ze sobą, (chociaż po jakimś czasie jak emocje opadną), to podtrzymywać niechęć tygodniami, miesiącami, latami? Uciekać od siebie? Unikać się? Nakręcać się w swoich emocjach?

Wiadomo, że nie z każdym da się porozmawiać. Ja tu mówię o sytuacjach gdzie teoretycznie można by sobie wyjaśnić, ale żadna ze stron nie zrobi pierwszego kroku. A często nawet jak któraś zrobi, to druga zamiast złapać się tej szansy na wyjaśnienie, woli się bawić w swoje gierki i manipulacje np. próbując coś ugrać poprzez wchodzenie na poczucie winy.

O ile świat byłby przyjemniejszym miejscem do życia, gdyby dla każdego człowieka priorytetem było wyjaśnienie i rozwiązanie pojawiających się problemów, między ludźmi, a nie odgrywanie swoich porąbanych ról (np. ofiary).

Gdyby tak zauważyć, że ci wszyscy ludzie wokół nas to takie same, boskie istoty jak my sami. Że oni również mają serce, mają uczucia i wewnętrzną potrzebę doświadczania szczęścia i miłości. Że oni tak samo jak my doświadczają porażek, cierpienia czy upokorzeń, że potrafią się tak samo jak my pogubić się czy zrobić coś źle. W głębi duszy są jednak piękni i dobrzy, tak samo jak i my.

Co byście powiedzieli na to, aby w każdym człowieku szukać jego piękna i dobra, aby w każdej relacji wyciągać z niej najwspanialszy potencjał? Po co się babrać w cudzym ego, skoro to nawet nie jest prawdziwy twór? Po co się tym nakręcać, analizować to i rozliczać każdego za to, jakie sobie ego zbudował? Gwarantuje że Wasze ego jest równie odrzucające :) A nie chcecie chyba, żeby inni też Was postrzegali przez pryzmat ego, zamiast dostrzegać to, co w Was piękne i prawdziwe?

Prawda jest taka, że jesteśmy cudowni, piękni i dobrzy. I jesteśmy rodziną :) Czuję, że to jest naprawdę ważne, aby o tym pamiętać.

Zaczynając od siebie, razem możemy przyczynić się poprawienia relacji naszej ziemskiej rodziny :) Pozwólmy sobie na więcej otwartości i bezpośredniości w relacjach z innymi – bez domysłów, bez nastawiania się – po prostu rozmawiajmy ze sobą, bądźmy dla siebie. Wszyscy jesteśmy przecież częścią tego samego Źródła, wszyscy w głębi serca chcemy być po prostu szczęśliwi i kochani.

Pozwólcie sobie na pozytywną zmianę i nieście ją dalej, aby i inni mogli skorzystać. Całego świata nie naprawimy, ale COŚ możemy poprawić, więc czemu by tego nie zrobić?

Komentarze są zamknięte.