Czemu podświadomość decyduje się podtrzymywać wzorce słabości, uległości i ofiary? Dziś omówimy sobie jeden z możliwych scenariuszy.

Jeśli ktoś ma silne wzorce ofiary lub kata to często ma też takie ograniczenie w głowie, że istnieją tylko dwa rozwiązania w relacjach z ludźmi – albo dominujesz albo inni dominują nad tobą. Z tego powodu nie potrafi wyjść po za te dwie role i widzi dla siebie tylko te dwa rozwiązania.

Bardzo popularne jest skakanie między tymi dwiema rolami na przestrzeni wcieleń, choć często zmiana ról następuje w danym wcieleniu np. dziecko ofiara staje się rodzicem katem.

Ofiara w swojej frustracji przepełnia się bezsilnością, gniewem i żalem co prowadzi ją do roli kata, żeby się odegrać, żeby pokazać swoją siłę, żeby się „odwdzięczyć” swoim prześladowcom. U kata z kolei narasta poczucie winy (często podsycane przez ofiarę), bezsilność wobec własnych zachowań i emocji, chęć ukarania się – co prowadzi do upadku i chęci stania się ofiarą. Motywów w obu przypadkach może być wiele różnych, ale wszystkie kończą się tak samo – skakaniem po skrajnościach.

Przyjrzymy się bliżej byłemu katowi, który wszedł w rolę ofiary.

Taka osoba chce być słaba, żeby już nie krzywdzić innych. Prowokuje innych, aby jej dosrali, ponieważ czuje się winna i uważa że zasłużyła sobie na to. Z tego też powodu podchodzi dość biernie do tego, co inni jej robią. W końcu ma się poczuć jak jej byłe ofiary, żeby sobie na zawsze z głowy wybić pomysły znęcania się nad innymi.

Czy to pomaga? Oczywiście że nie. Wzorce kata się zacierają, nadpisywane przez emocje bycia krzywdzonym przez innych , poczucie bezsilności i niesprawiedliwości. Rośnie frustracja, żal i złość. Nieuzdrowione mechanizmy kata, mocno wyparte i stłumione karmią się tymi emocjami, odzyskują siłę którą im odebraliśmy. Z czasem zaczynają się odzywać i żądać zemsty, a kat rodzi się na nowo.

Właśnie tak destrukcyjnie działa poczucie winy, które wielu uważa za „lekarstwo” na patologiczne zachowania.

Prawdziwe lekarstwa to przebaczenie, odpuszczenie, akceptacja i miłość. Na poczuciu winy jeszcze nikt daleko nie zaszedł.

Wasze poczucie winy nikomu nie pomaga, nawet waszym ofiarom. Co najwyżej nasyca ich wzorce kata, chore poczucie zemsty. W ten sposób tylko ich wspieracie w odsuwaniu się od Boga i tego co najlepsze.

Były kat też często boi się tego, co w sobie stłumił, boi się że znowu straci kontrolę nad sobą, więc chce być słaby, żeby nie mieć mocy panowania nad innymi i krzywdzenia ich. Jeśli uda mu się wystarczająco ugruntować wiarę w swoją słabość, to potem rzeczywiście może być niezdolny do typowego krzywdzenia innych, ponieważ wobec większości ludzi będzie czuł się bezsilny. Budząca się frustracja i wściekłość z braku innych możliwości zostaje przekierowana na samego siebie, ewentualnie też na pojedyncze, jeszcze słabsze jednostki (inne ofiary, dzieci, zwierzęta).

Były kat może woleć słabość i bierność wobec świata, obrywanie na każdym kroku, byleby tylko nie obudzić tego potwora, którego zamknął głęboko w sobie. Im większego potwora wyhodowaliśmy, w tym większą ofiarę mogliśmy uciec.

Ja sam byłem kiedyś podręcznikowym przykładem ofiary – cichy, nieśmiały chłopczyk, obrywający od wszystkich wokół. Bierny i zapętlony w poczuciu niesprawiedliwości, że czemu moje życie tak wygląda, czemu ja taki jestem. Przez pierwsze lata pracy nad sobą, do głowy by mi nie przyszło żeby szukać w sobie jakichś większych wzorców kata. Ja utożsamiałem siebie ze 100% ofiarą i wierzyłem w to, że to tylko efekt złych wyborów i nieświadomości z poprzednich wcieleń, że to nie ma nic wspólnego z byciem katem. Niby czytałem o tych zmianach ról, ale nie widziałem siebie w tym wszystkim.

Nadszedł jednak moment, kiedy puściłem sporo wzorców ofiary, podniosłem nieco samoocenę i dałem upust wielu warstwom emocji.

No i dokopałem się. Znalazłem swojego potwora.

Agresywnego, nie panującego nad złością chama i egoistę. Do dziś nie lubię wracać pamięcią do momentu, kiedy te wzorce uaktywniły się z całą siłą i zdominowały na jakiś czas moje życie. Byłem momentami naprawdę przerażony tym, jaki potrafię być. To było naprawdę okropne uczucie i z perspektywy czasu w ogóle się nie dziwię, że uciekłem od tego wszystkiego w tak silne wzorce ofiary.

Dziś na szczęście jedne i drugie wzorce mam z głowy, nie licząc doczyszczania resztek, które będą przy okazji pewnie jeszcze latami wychodzić. Po prostu już nie widzę siebie ani w jednej, ani w drugiej roli.

Dotarło do mnie, że nie mogę ciągle rozdzielać ludzi na katów i ofiary, że nie mogę się ciągle nakręcać w tym co inni zrobili mi i co ja zrobiłem innym.

Stwierdziłem, że już nie chce dalej się bawić w berka z moimi ofiarami i katami. Niech sobie każdy żyje po swojemu, robi co chce i myśli co chce. Ja się skupiłem na sobie. Na akceptacji i odpuszczeniu, przede wszystkim w stosunku do siebie. Pierwsza duża ulga to było przyznanie się do swojej mrocznej części siebie i akceptacja dla tego, że ona jest.

Potem dałem sobie przestrzeń na przeżycie i wyrzucenie z siebie wściekłości i tych wszystkich emocji. Kopałem, krzyczałem i płakałem aż już nie było po co. Pozwolenie sobie na te emocje to była druga duża ulga.

Z czasem czułem coraz większą przestrzeń i spokój. Stałem się dużo łagodniejszy, pojawiło się dużo ciepła i delikatności. W końcu zacząłem odzyskiwać siebie w tym wszystkim. Coraz silniej czułem miłość do siebie, która była dla mnie cały czas latarnią w tych wszystkich procesach. Im bardziej wchodziłem w tą miłość, tym łatwiej i tym większe płaty tych obciążeń odpadały, a ja się czułem coraz lepiej ze sobą.

Teraz, gdy się już ugruntowałem w nowym podejściu do siebie i odzyskałem zaufanie do siebie – zaczął się nowy etap w odzyskiwaniu wewnętrznej mocy, której skutecznie tak długo się pozbawiałem.

Tak długo tkwiłem w tym odcięciu od mocy i tak bardzo się przyzwyczaiłem, że to mój normalny stan, że dopiero teraz zaczęło do mnie docierać jak wiele tej mocy jeszcze nie przejawiam, a potencjalnie mógłbym.

Także życzcie mi powodzenia i niech MOC będzie z nami :D

Komentarze są zamknięte.