Celowo chciałbym omówić konkretnie związku partnerskie, a nie ogólnie relacje z ludźmi, ponieważ to właśnie w bliskich relacjach pozwalamy sobie i innym na więcej (niekoniecznie w tym dobrym znaczeniu).

Mając różne braki i ograniczenia siłą rzeczy tworzymy związki z nie do końca czystymi intencjami. Gdzieś tam przewijają się potrzeby zaspokojenia tego co nie zaspokojone, doświadczenia dostatku tego, czego zawsze nam brakowało.

Nie ma w tym absolutnie nic złego. Wiadomo, że przecież wszędzie jest napisane, aby odnaleźć najpierw miłość w sobie, że powinniśmy wszystkiego szukać w sobie, a nie na zewnątrz. I to jest prawda, ale nikt nikomu przecież nie każe czekać ze związkiem do oświecenia.

Jeśli nie potrafimy jeszcze samodzielnie zaspokoić wszystkich swoich potrzeb duchowych czy uczuciowych to nie ma co się presjonować. To jest ludzkie i naturalne że w takim momencie szukamy pewnego zaspokojenia w innych ludziach.

Osobiście jestem zwolennikiem „ludzkiego” podejścia do siebie i swoich potrzeb, więc dla mnie oczywistym jest że jeśli pragniecie związku to zróbcie wszystko, aby go stworzyć i nie przejmujcie się nadmiernie swoimi intencjami czy karmą (co nie znaczy, żeby te aspekty też ignorować). W końcu będąc w związku też można to poczyścić, często nawet szybciej i skuteczniej niż tak „na sucho”.

Tutaj dochodzimy tylko do sedna tego, co chce przekazać.

Szanujcie siebie.

Mając braki i ograniczenia sprawiające, że sami sobie nie potraficie czegoś dać – nie liczcie na to, że od drugiej osoby nagle wszystko dostaniecie tak po prostu, bez żadnych skutków ubocznych. Te mechanizmy się odezwą i będą sabotować to wszystko, nawet jeśli partner/partnerka będą mieli do was dosyć czysty stosunek.

Mogą się między wami odgrywać bardzo różne scenariusze. Co związek to inna historia. Chodzi tylko o to, żebyście się nie zatracili w tym dążeniu do zaspokojenia własnych potrzeb. Żebyście nie robili i nie godzili się na rzeczy, które odbierają wam szacunek do siebie. Cokolwiek byście nie dostawali w tym związku – super seks, dużo uwagi, poczucie bycia potrzebnym – cokolwiek to jest, nie jest warte utraty szacunku do siebie.

Nie chodzi oczywiście o to, żeby kończyć związki tylko dlatego, że się coś dzieje. Jeśli jest na to przestrzeń to warto spróbować coś naprawić, popracować nad pewnymi rzeczami. Jeśli zaś druga strona ma swoje toksyczne zachowania i nie zamierza nic z nimi robić (naprawdę robić, a nie tylko deklarować) to trzeba zadać sobie pytanie czy na pewno chcemy tkwić w czymś takim.

Jeśli aktualnie jest się singlem to warto ten szacunek do siebie stawiać na samej górze od samego początku. A co to oznacza?

Przede wszystkim skoro szanuje siebie to jestem sobą i nie udaje kogoś kim nie jestem (jeśli wstydzę się siebie to co za szacunek?). Jak komuś się spodoba to jaki jestem to znaczy, że nie jest to osoba dla mnie (a prawda i tak wyszłaby na jaw prędzej czy później, więc po to odwlekać nieuniknione?)

Druga rzecz to okazywanie sobie szacunku przy tej osobie i nie pozwalanie jej na to, aby naruszała mój szacunek do siebie. Jeśli np. ta osoba chce mnie ustawić niżej w hierarchii żeby się sama poczuć pewnie albo mnie zdominować to na to nie pozwalam – może to zaakceptować albo odejść.

Jeśli ktoś daje wam na dzień dobry do zrozumienia że jest lepszy od was, bardziej ogarnięty czy że robi wam łaskę ze spotkania ze sobą to znaczy, że was nie szanuje. To znaczy, że daje ujście swoim kompleksom waszym kosztem. Nie dawajcie się wpędzać w taką rolę.

Możecie też być testowani na różne sposoby przez osoby niepewne, tutaj też warto pilnować swoich granic. No i oczywiście samemu się nie bawić w takie zabawy wobec drugiej osoby też :)

Randki randkami, ale największe cyrki zaczynają się jak już ludzie się bliżej poznają i przywiążą do siebie.

Jeśli tworzycie związek z poziomu braku to musicie bardzo uważać. Istnieje bowiem spora szansa, że przyciągnięcie sobie kogoś, kto wam te braki zaspokoi, ale w zamian za realizacje pewnych rzeczy, które niekoniecznie będą dla was dobre. Dostaniecie np. seks, uwagę towarzystwo i przytulaski, ale w zamian będziecie osobistym popychadłem partnera czy partnerki.

Takie osoby wykorzystują wasze braki, one sobie już potestowały ile jesteście w stanie znieść w zamian ich zaspokojenie. Jak prześledzicie historię związku to zauważycie że przecież nikt was nie traktował jak śmiecia na pierwszej randce (chociaż różne przypadki się zdarzają, ale to już skrajności :D). Na początku było milutko i słodziutko, a później dopiero pojawiały się różne zgrzyty. Im dłużej ze sobą byliście i im bardziej pewnie czuła się druga osoba, na tym więcej sobie pozwalała. Granice się klarują przez jakiś czas istnienia związku i wy w 50% odpowiadacie za to, gdzie dokładnie zostaną ustanowione.

Na im więcej się godziliście ze strachu przed utratą i odrzuceniem, tym większe piekło i uwiązanie was czeka w tym związku.

Cała sztuka polega na tym, aby wejść w taki układ, który wam odpowiada i gdzie nie są przekraczane wasze granice (najpierw trzeba je ustalić samemu ze sobą, nim zrobi to partner za was!). Można się godzić na pewne niedoskonałości czy małe zgrzyty jeśli nie czujecie otwartości na coś lepszego, ale niech to nie będzie związek po którym będziecie potrzebowali dodatkowej terapii!

Bo im bardziej dajecie sobą pomiatać, im bardziej tracicie ten szacunek do siebie – tym bardziej oddalacie się od realizowania tej całej miłości, błogości i spełnienia po Bożemu, w zgodzie ze sobą. To już lepiej pobyć samemu jakiś czas i zrezygnować z pewnych rzeczy, aby później otrzymać znacznie więcej niż kiedykolwiek wcześniej.

Jeśli tkwicie w toksycznym układzie to ugruntowujecie w sobie przekonanie, że nie zasługujecie na to co dobre na zdrowych warunkach. Im dłużej to trwa, tym dłużej będzie też trwało odkręcanie tego wszystkiego!

Stawiajcie więc zdrowe granice, uczucie się asertywności i szacunku do siebie. Traktujcie swojego partnera tak, jak sami byście chcieli być traktowani i nie bójcie się wymagać od niego szacunku do siebie – rozumianego w zdrowy sposób, a nie że ma się wam kłaniać czy coś :)

Komentarze są zamknięte.