Po ostatnim wypalaniu węzłów karmicznych ruszył się u mnie jeden z „betonowych” tematów u mnie – zatwardziały minimalizm i przeciętność życia i przejawiania się.
Pierwsze przełomy miałem tutaj zresztą już kiedy zacząłem sam wypalać węzły innym ludziom. Z taką łatwością przychodziło mi dostrajanie się do tak wysokich, Boskich energii że po każdym zabiegu przez kolejną dobę byłem niesamowicie uskrzydlony. Pragnąłem tylko, żeby kolejne osoby się do mnie zgłaszały i ciągle było mi mało (przy okazji – nadal zapraszam na węzełki :D) Potem jednak pomyślałem sobie, że przecież skoro przychodzi mi to przy rozpuszczaniu węzłów karmicznych tak łatwo, to przecież mogę i bez tego w te energie wejść.
I rzeczywiście jest to bardzo łatwe, musiało mi się coś odblokować. Kolejny wniosek był taki – skoro potrafię od tak przebywać w takich energiach, to czemu na co dzień tkwię w takich no… przeciętnych. No nie są to niskie energie, ale szału to też nie ma.
Za tym poszły (już w węzłach) całe mechanizmy – wybierania minimalizmu, tylko tyle żeby było dobrze, ale nic więcej. Mogę osiągać swoje cele ale na totalnym minimum – żadnego przepychu, żadnych gratisów i nadmiarów. Byleby tylko mieścić się w granicach przeciętności. A i tak dobrze, że już chociaż mojego silnego ascetyzmu pozbyłem się lata temu, bo to dopiero było połączenie :)
Uświadomiłem sobie (tak głębiej, bo sam mechanizm widziałem od dawna, ale nie wiedziałem jak się go pozbyć) jak bardzo nie pozwalam sobie na ponadprzeciętność i wyjątkowość (moja podświadomość aż się wzdrygnęła na myśl o pompowaniu ego).
A ja już nie chce żyć przeciętnie, nie chce żeby było mi przeciętnie dobrze :) Chcę siebie rozpieścić, chcę działać w życiu na dużą skalę, chcę doświadczać Boskich cudów. Nie chce bylejakości, chcę wyjątkowego i ponadprzeciętnego życia.
Społecznie jesteśmy przyzwyczajeni, że jeśli już w ogóle coś się poprawia w naszym życiu to małymi kroczkami (czasami nieco większymi, ale wciąż kroczkami). Wielkie przełomy to tylko dla jakichś wybrańców, a nie zwykłych śmiertelników :) Szef co roku daje nieco więcej ochłapów do pensji, a mieszkanie w bloku zamienimy na zwyczajny domek z ogródkiem i 30-letnim kredytem na karku. Do tego samochód w leasingu i żmudna praca nad sobą, oranie podświadomości kawałek po kawałku.
To my kreujemy swój własny świat. Możemy postawić siebie praktycznie w dowolnej roli, dowolnych warunkach i okolicznościach, a wybieramy całożyciową harówę na przeciętne cele i marzenia? Toż to okropne marnotrawstwo Boskiego potencjału. Oczywiście jak ktoś lubi i mu to pasuje to pełne prawo do tego.
No ale bądźmy szczerzy ze sobą. Chcecie ciasnego mieszkanka w sypiącym się bloku z wielkiej płyty z 30-letnim kredytem na karku czy mieszkania/domu marzeń w super lokalizacji bez obciążeń finansowych na pół życia? Chcecie związku w którym „jest ok” czy związku marzeń pełnego pasji i miłości, poprzez którego będziecie doświadczać i poznawać Boga? Chcecie dobrze zarabiać, czyli tyle żeby starczyło na te podstawowe i „rozsądne” zachcianki czy tyle, żeby starczyło na WSZYSTKO czego szczerze pragniecie?
Jak długo będziecie się katować przekonaniami, że „to dla mnie za dużo”, „nie mogę tak po prostu dostać tak wiele”, „nie zasługuje”, „nie jestem dość dobry”.
Dajcie sobie spokój z tym gadaniem. To jest brzydko mówiąc zwykłe pieprzenie. Aż musiałem użyć wulgaryzmu, ale inaczej się nie da tego określić. Robienie sobie czegoś takiego w swojej głowie, to jest zwykłe pieprzenie. Wymówki i kombinacje, byleby sobie tylko nie dać za dużo, żeby tylko nie być zbyt szczęśliwym i spełnionym.
Jeśli Bóg chce dawać nam OGROM swojego wspaniałego bogactwa, to po prostu to przyjmujmy. Tylko jak mamy to przyjąć, jeśli boimy się nawet myśleć i marzyć na dużą skalę? To jest aż smutne i przykre, że stawiamy sobie ograniczenia nawet we własnych marzeniach…
Ja się przekonałem że to działa już na przykładzie związku. W tym jednym temacie miałem silne parcie i odwagę, żeby marzyć na naprawdę dużą skalę. Nie godziłem się na żadne półśrodki, chciałem od razu idealnej dla mnie partnerki, najlepszego co Bóg może dla mnie mieć. Niektórzy stukali się w czoło, że jak będę tak wymyślał to będę całe życie sam. Ja się jednak nie przejmowałem cudzymi urojeniami, ponieważ wiedziałem czego chce. To bardzo ważne, aby nie pozwolić wkładać się w ograniczenia innych ludzi!
I w końcu dostałem nawet więcej niż marzyłem, bo byłem zdecydowany i nie godziłem się na żadne kompromisy. I całym sobą czuję, że mógłbym np. mieć własne mieszkanie, zarabiać naprawdę duże pieniądze gdybym tylko pielęgnował w sobie analogiczną postawę do tych tematów.
Oficjalnie kończę z przeciętnością, z godzeniem się na byle co. Zamierzam siebie porządnie rozpieścić, aby sobie zrekompensować to całe cierpienie, na które się wystawiałem przez tyle wcieleń. Chcę sobie wynagrodzić ten cały ból, chcę teraz już dla siebie jak najlepiej. Bardzo, bardzo mocno kocham siebie i chcę siebie uszczęśliwiać na dużą skalę. Chcę sobie pokazać, że mogę naprawdę dużo. W końcu wybieram wiarę w siebie i swoje możliwości. Rezygnuje z wymówek i odmawiania sobie.
Rozpościeram szeroko ramiona i mówię do Boga „No to dawaj wszystko, co tam masz i nie hamuj się z niczym” :D
Komentarze są zamknięte.