My wszyscy, niezależnie od tego na kogo byśmy się nie chcieli kreować, posiadamy mroczną stronę naszej osobowości. Przez lata uczestnicząc w rozwojowym środowisku zauważyłem, że dla większości ludzi jest to temat bardzo niewygodny – często pomijany, unikany bądź bagatelizowany.
I tak mamy rozwojowców, którzy są już zbyt „rozwinięci” żeby przejawiać przy innych niskie emocje czy energie, mamy takich którzy udają że w nich się absolutnie nic tak obrzydliwego nie dzieje i zdecydowaną większość, czyli osoby które swoje najgorsze obciążenia traktują jako zło konieczne, które trzeba jak najszybciej odreagować, usunąć, wypalić – cokolwiek, byleby tylko jak najszybciej się pozbyć łatajstwa. Gdzieś tam w tle oczywiście orane są afirmacje na akceptacje siebie i oczywiście jest chęć szczera żeby siebie zaakceptować, no ale przecież nie z tym obrzydlistwem i tamtą chorą rzeczą! To trzeba najpierw wywalić! :)
Każdy wedle własnych wyobrażeń i odczuć ma jakąś tam granicę tego do czego jest w stanie się przyznać sobie i innym, a do czego już nie. To że się denerwuje na tatusia, że mnie wyzywał za dzieciaka to nic takiego, co drugi rozwojowiec ma coś podobnego – stosunkowo łatwo jest więc nam to przyznać, nawet przejawić wśród innych, zaakceptować to w sobie.
Jednak prędzej czy później każdy z nas dokopuje się do tej skrytej głęboko, najbardziej toksycznej, chorej i porąbanej części osobowości. Do tych rzeczy, których się tak brzydziliśmy i tak bardzo ich nie akceptowaliśmy w sobie, że zostały ukryte pod wieloma warstwami zaślepień i zakłamania. A jaki to musi być dramat, jeśli spotyka nas to po tylu latach rozwoju, po zbudowaniu sobie takiej ładnej, lśniącej samooceny. Tu cię ludzi chwalili że jak super się przejawiasz, tam ci erd tak wysoko zmierzyli, a tu nagle takie bagno wychodzi, że brzydzisz się sam siebie. Byłeś przecież taki rozwinięty, a tu wychodzi że podniecasz się jakimiś perwersjami, że życzysz ludziom nieszczęść, że lubisz sobie wyobrażać jakieś chore sceny albo masz ochotę rzucić wszystko w cholerę, naćpać się i odjechać na motorze w swej skórzanej kurtce :D
To co napiszę, będzie może nieco kontrowersyjne, ale myślę że sprawę utrudnia już samo środowisko rozwojowców. Spotykałem się bowiem z całym mnóstwem przypadków, gdzie osoba która przejawiała jakiekolwiek większe wywałki czy problemy, była przekreślania całościowo jako rozwojowiec. Znam to zresztą nawet z autopsji, ponieważ sam mając dość ciężką karmę i dużo stłumionych emocji przez pierwsze lata wylewałem mnóstwo negatywnych emocji na forum duchowym, co było dla mnie wtedy świetną formą terapii. Dość szybko otwarłem się na to, żeby pisać praktycznie wszystko co mi wywalało, niezależnie od tego jak bardzo porąbane by to nie było. Stosunkowo szybko otwarłem się też na intuicje i boską mądrość, co sprawiało że z jednej strony pisałem fajne, mądre i inspirujące posty, a z drugiej wyrzucałem z siebie totalne bagno emocjonalne.
Dość szybko przestałem się wstydzić swoich wywałek, nawet tych najgorszych, pisząc o nich wprost, publicznie. Myślę, że wynikało to z dwóch rzeczy – przede wszystkim dużego parcia na cel, czyli mój wymarzony związek (nie miałem czasu na zbyt duże zakłamywanie się :D), a także mojej niskiej samooceny. Otóż ja czułem się ze sobą kiedyś tak źle i uważałem że w oczach innych ludzi moja wartość jest tak niska, że aż ujemna – że to sprawiło, iż było już mi wszystko jedno co ludzie o mnie pomyślą. Gorzej już przecież nie mogło być :D Dobre w tym całym nieszczęściu było to że nabrałem pewnego dystansu do tego „paskudnego” obrazu siebie, bo kiedy nie ma już siły na płacz, to można się już tylko śmiać :) Oczywiście jako osoba pełna sprzeczności, jednocześnie próbowałem pozować na wielce uduchowionego i lepszego od innych, co tylko dolewało oliwy do ognia.
Efekt był taki, że wzbudzałem mnóstwo sprzecznych emocji wśród ludzi – potrafiłem pisać naprawdę mądre i piękne rzeczy już wtedy (choć oczywiście głupotki też się trafiały :P), ale bywało że były one umniejszane z powodu moich obciążeń czy wywałek. Jako argumenty w dyskusji padały cytaty z moich wywałek, opisy tego co się działo w moim życiu, jak sobie nie radziłem z różnymi sprawami. I to prawda – ja byłem jednym, wielkim bałaganem, moje życie było jednym, wielkim nieszczęściem. Rzecz w tym, że mądrość na którą się wtedy otwierałem bardzo szybko, pochodziła od Boga i ona mimo jakichś tam moich filtrów była naprawdę wartościowa, nawet kiedy ja się przejawiałem tak, a nie inaczej.
To co ja robiłem przez te wszystkie lata to był przyspieszony kurs integracji swojej mrocznej strony. Przyspieszony, bo mi się spieszyło i byłem zdeterminowany :)
Poznawałem swoje najboleśniejsze emocje, uczyłem się z nimi obchodzić, pozwalać sobie na nie, akceptować je w sobie. Uczyłem się, że mogę sobie pozwolić na wyrażanie złości, na płacz i krzyk. Uczyłem się, że mam prawo nienawidzić i mieć dość. Odkrywałem ogromne pokłady stłumionego bólu i cierpienia, które mnie rozrywały, emocje tak silne, że aż sprawiały fizyczny ból. Doświadczałem swojej słabości, niemocy, upokorzenia i wstydu. Odkrywałem jak bardzo nienawidzę siebie, świata, ludzi i Boga. Kuliłem się z przerażenia czując swoje liczne lęki, krzyczałem z rozpaczy za miłością, bliskością, ciepłem i wsparciem.
Pozwoliłem sobie na to wszystko, pozwoliłem sobie na to całe doświadczenie. A gdy tego doświadczałem – nieustannie obserwowałem siebie, uczyłem się siebie, uczyłem się nabierać dystansu. I coraz silniej, coraz częściej i coraz jaśniej Boskie światło rozświetlało mroki mojej duszy. Im bardziej zintegrowałem się z mrokiem, tym łatwiej było go zaakceptować, dać sobie miłość tej mrocznej stronie siebie i w efekcie – odpuścić sobie dane obciążenia.
Dziś jestem z siebie niesamowicie dumny, że przebrnąłem przez to wszystko i wiem że zawdzięczam to swojej szczerej determinacji, bo tak naprawdę wiele więcej nie trzeba. Nauczyłem się przy okazji tego wszystkiego, że jeśli chcę rozświetlić całe swoje wnętrze Boskim światłem, to muszę pootwierać wszystkie drzwi, również te skrywające najmroczniejsze i najstraszniejsze miejsca. Gdyby opinia innych ludzi była wtedy dla mnie ważniejsza od mojego celu, to z pewnością nie byłbym dziś w miejscu w którym jestem.
Nie ma co się przejmować opinią innych ludzi – a niech sobie mówią że jesteś nierozwojowy, że się nakręcasz emocjami czy coś tam. Rozwój to nie tylko śliczne obrazki z aniołkami i emanowanie miłością. To także upapranie się niskimi emocjami i energiami, choć oczywiście przestrzegam też przed popadaniem w drugą skrajność, ale to już temat na inny wpis :)
Komentarze są zamknięte.